Doda wygrała proces przeciwko Polsce w sztrasburskim trybunale. Anachronicznemu artykułowi 196 kk Europa pogroziła palcem, a przynajmniej pogroziła polskim prokuraturom i sądom, które w swej religijnej gorliwości stosują go tak daleko poza literą i duchem przepisu, że nawet mówiąca z szacunkiem o katolicyzmie i Biblii Doda została skazana na grzywnę – tylko dlatego, że w swoim prostym języku wyraziła słuszną myśl, iż księgi biblijne to legendy, być może nawet pisane w natchnieniu, któremu pomógł alkohol i narkotyki, legendy, których nie można traktować dosłownie, lecz które mimo to mają swoją wartość etyczną i wychowawczą.
Każdy może sobie znaleźć inkryminowany wywiad z Dodą z 2009 r., a przekona się sam, jak groźnym zamachem na wolność słowa było pociągnięcie jej do odpowiedzialności. Ja zaś dla uczczenia zwycięstwa Doroty Rabczewskiej i w podzięce za jej determinację chciałbym poświęcić kilka słów komentarza innej jej wypowiedzi ze słynnego wywiadu, w której to powtarza twierdzenie tyleż powszechnie aprobowane, co niejasne. Doda powiedziała mianowicie, że „wierzy w to, co jest (…) w to, na co są dowody”. I dodała, że „fajnie, że każdy w coś wierzy; ja też w coś wierzę”. Co to właściwie znaczy?
Tak to rozumiem, że cały nasz wysiłek życia i całokształt naszych przeżyć i doświadczeń, a także uczuć i relacji z innymi musi mieć jakiś sens i wartość. Gdyby wszystko było mierzwą, iluzją, zapadającą się w nicość, to życie byłoby jakimś gigantycznym oszustwem. Przed poczuciem bezsensu obronić nas może jedynie wiara. Wiara „w coś”, co samo, będąc wieczną i niezachwianą podstawą rzeczywistości i ludzkiego życia, sprawia, że nasze przemijające życie ma jakiś ostateczny, niepodważalny sens. Nawet przeto ludzie niereligijni, niewierzący w osobowe bóstwo, muszą odwoływać się do jakiejś „siły wyższej”, aby ich świat się nie rozpadł.