Pod patronatem byłych prezydentów Aleksandra Kwaśniewskiego i Bronisława Komorowskiego liderzy opozycji spotkali się we wtorek na debacie z okazji 25-lecia rozpoczęcia negocjacji akcesyjnych Polski z NATO. Konferencja miała być poświęcona bezpieczeństwu wschodniej flanki Sojuszu, ale ze względu na udział Donalda Tuska, Szymona Hołowni, Włodzimierza Czarzastego i Władysława Kosiniaka-Kamysza (oraz Jarosława Gowina) wielu obserwatorów oczekiwało postępu w rozmowach dotyczących współpracy tych ugrupowań przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi (które, wygląda na to, odbędą się w konstytucyjnym terminie, mniej więcej za rok).
Czytaj też: Pan Jarosław szuka biliona. Niemcy wygrali konkurs na wroga
Czarzasty podbija stawkę
To nie była pierwsza debata w tym gronie, liderzy partii opozycyjnych spotykali się w ostatnich miesiącach m.in. w rocznicę uchwalenia konstytucji (w kwietniu) czy przy okazji podpisywania paktu z Ruchem Samorządowym „Tak! Dla Polski” (w maju). Jednak o tym, jak formacje miałyby współpracować w kampanii wyborczej i później, po ewentualnym zwycięstwie, wiadomo wciąż bardzo niewiele. Dyskusja koncentrowała się do tej pory głównie wokół list wyborczych. Donald Tusk długo wspierał pomysł jednej, wspólnej (choć ostatnio mówił o tym mniej); PSL od miesięcy powtarzał o dwóch: centrolewicowej (KO-Lewica) i centroprawicowej (Hołownia-ludowcy). Inne partie opozycyjne były w tej mierze bardzo ostrożne.
Tym razem oczekiwania podbił przewodniczący Nowej Lewicy – Czarzasty w sobotę w Jastrzębiu-Zdroju zapowiedział, że partie opozycyjne „są dogadane” na współpracę przed wyborami, wspólne tworzenie rządu i nie dadzą się skłócić. Szybko na Twitterze odpowiedział mu Hołownia: że opozycja jest dogadana, ale żeby... przyjść na wspólne spotkanie we wtorek. Wszystko to jednak sprawiło, że debata spotkała się z dużym zainteresowaniem.
Czytaj też: Prezes zjeżdża do bazy. PiS jest bardzo osłabiony
Bez przełomu, ale…
Przełomu rzeczywiście nie było, ale też na tym etapie jest pewnie na niego za wcześnie. Liderzy wspólnie mówili o konieczności wspierania Ukrainy, odbudowy pozycji Polski w Unii i NATO czy wprowadzeniu porządku w dziedzinie obronności. Temat bezpieczeństwa jest dość… bezpieczny dla opozycji, jeśli chodzi o nawiązanie współpracy, bo tutaj różnic między ugrupowaniami nie ma zbyt wiele.
Najkonkretniej o pomysłach na wyborczą i powyborczą współpracę mówił Czarzasty. Poza powtórką paktu senackiego sprzed czterech lat (dzięki któremu opozycji udało się przejąć i utrzymać izbę wyższą w tej kadencji) zaproponował stworzenie wspólnego komitetu wyborczego do Senatu, rozpoczęcie rozmów o formule startu do Sejmu i zawarcie umowy o powołaniu wspólnego rządu po wyborach. Poparł też pomysł innego polityka Lewicy, Krzysztofa Gawkowskiego, o stworzeniu programu takiego rządu na pierwszych sto dni.
Wszyscy pozostali liderzy opozycji wypowiedzieli się raczej w sposób bardziej ogólnikowy. Tusk po debacie stwierdził, że się cieszy, iż „pojawia się wsparcie z różnych stron dla idei zjednoczonej opozycji”. Jego zdaniem opozycja już nie powinna publicznie o tym rozmawiać (w domyśle: raczej już dogadywać się w kuluarach). Kosiniak-Kamysz przypomniał z kolei pomysł dwóch list oraz swoją inicjatywę przedstawienia przez opozycję projektów 10–15 ustaw, które byłaby gotowa uchwalić tuż po wyborach. Hołownia w swoim wystąpieniu mówił o tym, że opozycja po wyborach powinna powołać wspólny rząd, ale nie wchodził w szczegóły.
Ciekawostką był udział w imprezie ambasadora USA Marka Brzezinskiego. Był on oczywiście w pełni uzasadniony tematyką konferencji, czyli bezpieczeństwem wschodniej flanki NATO, którego Stany Zjednoczone są głównym gwarantem. Debata miała jednak czysto opozycyjny charakter.
Czytaj też: Lewica ma coraz większy problem z wojną w Ukrainie
Najpierw oferta, potem listy
Choć wyjście przed szereg Czarzastego omalże nie zepsuło efektu, wydaje się, że do przedstawicieli opozycji zaczyna docierać, że na razie wóz został postawiony przed koniem. Jeśli chcą osiągnąć sukces wyborczy, liderzy opozycji muszą: po pierwsze, przekonać wyborców, że stanowią alternatywę dla PiS; po drugie, że nie pokłócą się natychmiast po wyborach, i po trzecie, że mają w miarę spójny pomysł na to, co robić w kluczowych dla Polski sprawach. Zwłaszcza gdy mamy wojnę za wschodnią granicą, brakuje surowców energetycznych, a ceny szybują w górę.
Kwestia tego, jak dokładnie będzie wyglądał kształt list wyborczych, ma więc tutaj charakter raczej wtórny, co przyznawał wczoraj także przewodniczący Nowej Lewicy. Polacy muszą mieć przekonanie, że rządy opozycji dają im nadzieję na poprawę sytuacji (lub chociażby na to, że nie będzie dużo gorzej), że nie będą oznaczały nieustannych kłótni wszystkich ze wszystkimi. Krótko mówiąc: że przyniosą więcej porządku, a mniej bałaganu na tle chaotycznych rządów tzw. Zjednoczonej Prawicy.
Ale na to, żeby taki przekaz dotarł do wyborców i się wśród nich utrwalił, potrzeba dłuższego czasu. Dlatego dla opozycji dobrze byłoby, gdyby różnego rodzaju wspólne inicjatywy były negocjowane i ogłaszane stosunkowo wcześnie. Pomogłoby to także w budowaniu zaufania (o czym mówił wczoraj z kolei Grzegorz Schetyna, weteran opozycyjnych układanek ostatnich lat). I to zarówno między poszczególnymi ugrupowaniami opozycji, jak i wewnątrz nich – bo na razie dużo pisze się o różnicach i rywalizacjach także w samych partiach.
Kolejność teoretycznie powinna więc być taka: najpierw odbudowa zaufania, potem wspólna oferta dla wyborców, a na koniec decyzja o kształcie wspólnych list. Pytanie tylko, czy w rozdrobnionej opozycji ta teoria będzie w stanie przełożyć się na praktykę.