Standardowe określenie reparacji wojennych głosi, że rekompensaty finansowe za straty i szkody spowodowane przez działania wojenne są wypłacane zaatakowanej stronie konfliktu w przypadku jej zwycięstwa bądź korzystnego dla niej rozejmu i wynikają z łamania przez napastników postanowień konwencji haskiej z 1907 r. bądź innych aktów prawa międzynarodowego. Podmiotem do uzyskania reparacji może być państwo, które poniosło straty w wyniku agresji, lub jego mieszkańcy (tzw. reparacje indywidualne), którzy ponieśli straty materialne czy fizyczne w wyniku prześladowań, pracy przymusowej itp. (przyjmuje się, że należą się w pewnych wypadkach członkom rodzin poszkodowanych).
Z tego określenia od razu wynika, że pieniądze (1 mld euro) przyznane Namibii przez Republikę Federalną Niemiec za ludobójstwo w początkach XX w. na ludności tubylczej tego terytorium nie mogą być uznane za reparacje wojenne. Przykład ten pokazuje również, że reparacje nie są jedynym sposobem zadośćuczynienia za straty związane z wojną lub działania o charakterze przemocowym. Innym jest kontrybucja, czyli jednorazowa danina świadczona przez stronę pokonaną. Regulacje finansowe wypływające z wojny wcale nie muszą być reparacjami czy kontrybucjami – mogą być czymś w rodzaju planu Marshalla, tj. programu pomocowego mającego na celu pokonanie kryzysu powstałego w wyniku konfliktu zbrojnego.
Te uwagi pokazują, że dobrozmieńcy, uzasadniając polskie roszczenia wobec Niemiec przykładem Namibii lub nawet używając terminu „kontrybucja”, zwyczajnie bzdurzą i tylko ułatwiają władzom niemieckim odmowę ewentualnego zadośćuczynienia. Podobnie przyjęcie, że zbrodnia w Jedwabnem jest jednym z tytułów do upominania się o reparacje od RFN, jest wyjątkowo bezmyślnym argumentem, skoro sprawstwo niemieckie nie zostało wykazane.
Czytaj też: Kujawiak reparacyjny
Uznać za reparacje czy nie uznać
Do XX w. reparacje były ustalane wedle uznania strony zwycięskiej. Sytuacja zmieniła się po I wojnie światowej, gdy pokojowy traktat wersalski nałożył na Niemcy oblig wypłacenia odszkodowań państwom zwycięskim i ich sojusznikom. Odszkodowania za II wojnę światową zostały przewidziane przez konferencję jałtańską i poczdamską, a od sojuszników Niemiec (dokładniej Rumunii, Węgier, Finlandii, Bułgarii i Włoch) – przez pokój paryski z 1947 r. W obu przypadkach, tj. I i II wojny światowej, merytorycznym uzasadnieniem obowiązku wypłacenia odszkodowania przez Niemcy i ich sprzymierzeńców było złamanie przez to państwo zasad ustalonych przez prawo międzynarodowe dotyczących prowadzenia wojny i traktowania mieszkańców państw okupowanych przez III Rzeszę.
Z uwagi na to, że pojęcie zbrodni przeciwko ludzkości zostało wprowadzone do prawa międzynarodowego (stało się m.in. podstawą aktów oskarżenia w procesie norymberskim), powoływanie się na konwencję haską, regulującą bardziej techniczne strony prowadzenia wojny, jest rzadkie. Trzeba zwrócić uwagę, że przepisy prawa międzynarodowego, a nawet konkretne postanowienia po II wojnie światowej, stwarzają pole do rozmaitych interpretacji. Czy wypłacanie odszkodowań osobom narodowości żydowskiej, będącym obywatelami Izraela, mieści się w granicach reparacji, czy nie? Czy porozumienie pomiędzy RFN a Izraelem w 1952 r. przewidujące odszkodowania na rzecz tego drugiego państwa można uważać za reparacje, czy nie? Problemem jest tutaj to, że Izrael nie istniał przed 1948 r.
Czy państwo uprawnione do reparacji może ograniczyć ich wymiar lub zrzec się ich? Dyskusje bardzo często ignorują fakt, że praktyka międzynarodowa jest także uważana za źródło prawa narodów. W konsekwencji rozważając jakiś konkretny przypadek, zawsze trzeba baczyć na rozmaite szczegóły.
Czytaj też: Czy dziś Polsce należą się reparacje wojenne?
Jałta, Poczdam, Paryż. Jak to było?
Jaka jest sytuacja Polski w kontekście otrzymania reparacji od Niemiec? Nie ma wątpliwości, że III Rzesza dokonała agresji na Polskę w 1939 r., a więc złamała konwencję haską z 1907, a przede wszystkim okupowała terytorium polskie w czasie II wojny światowej w sposób zbrodniczy. Niemieckie działania militarne i sposób zarządzania okupowanym terytorium spowodowały olbrzymie straty materialne i ludzkie. Przesłanki faktyczne uzasadniające polskie roszczenia odszkodowawcze są niepodważalne.
Co z podstawą normatywną, w szczególności prawną? Jak stwierdził p. Sałek z Kancelarii Prezydenta, p. Duda uważa jako prawnik, że wyrządzona szkoda wymaga naprawienia. To prawda, ale ten obowiązek może być moralny albo prawny. Ten pierwszy trudno zakwestionować w przypadku domagania się przez Polskę zadośćuczynienia ze strony RFN za szkody wojenne, natomiast inaczej przedstawia się kwestia podstawy prawnej. Polska nie uczestniczyła ani w konferencji jałtańskiej, ani poczdamskiej – stąd nie sygnowała ich postanowień. Z kolei była stroną traktatu paryskiego, ale tylko z Włochami, a ten nic nie stanowił o jakichkolwiek reparacjach na rzecz Polski.
W ogólności rzecz tak wyglądała, że Niemcy zostały podzielone na cztery strefy okupacyjne i reparacje na rzecz aliantów miały być „ściągane” ze strefy zachodniej (przekształconej w 1949 r. w RFN) na rzecz aliantów zachodnich, a ze strefy wschodniej (przekształconej w 1949 r. w Niemiecką Republikę Demokratyczną, w skrócie NRD) na rzecz ZSRR, które to państwo miało przekazywać część reparacyjnych kwot (miało to być 15 proc.) Polsce – tak stanowiła umowa polsko-radziecka z 1945 r. W 1953 ZSRR zawarł z NRD umowę o przerwaniu wypłacania reparacji. Zaraz potem (dokładnie 23 sierpnia) Rada Ministrów PRL definitywnie zrzekła się reparacji ze strony Niemiec.
Czytaj też: Jak Niemcy radzą sobie ze swoją przeszłością?
Anna Fotyga zapomniała
Pytanie kluczowe jest takie, czy owo zrzeczenie się było prawomocne. Ta rzecz była przedmiotem nie tylko wielu dyskusji w doktrynie, ale także odpowiedzi p. Fotygi, szefowej MSZ w 2006 r. (a więc za tzw. pierwszego PiS, gdy premierem był p. Kaczyński), na interpelację poselską właśnie w sprawie reparacji od Niemiec.
Pani Fotyga przypomniała wyżej przytoczone fakty, stwierdziła, że oświadczenie rządu polskiego z 1953 r. budzi kontrowersje, bo nie jest jasne, czy Rada Ministrów miała kompetencje do jego wydania, ale rzecz podsumowała tak: „Stanowisko polskiej doktryny prawa międzynarodowego w przeważającej mierze jest jednoznaczne i nie pozostawia wątpliwości co do faktu zrzeczenia się przez Polskę reparacji od Niemiec. (...) W latach późniejszych [m.in. w 1970, 1990 i 2004 r.] rząd polski wielokrotnie stwierdzał, że problem realizacji uprawnień reparacyjnych Polski od Niemiec jest zamknięty”.
I został faktycznie zamknięty, ponieważ NRD przestała płacić odszkodowanie na rzecz ZSRR, co automatycznie skutkowało tym, że Polska nie otrzymywała owych 15 proc., co nie spotkało się z jakimikolwiek zastrzeżeniami na arenie międzynarodowej. Ten argument polega na odwołaniu się do praktyki międzynarodowej jako źródła prawa. To powód, dlaczego również RFN może twierdzić, że sprawa jest zamknięta, skoro oficjalni przedstawiciele władz polskich, w szczególności p. Fotyga, zajęli takie stanowisko jak wyżej i nie było innego aż do 1 września 2022 r. Teraz wprawdzie zaprzecza, jakoby to twierdziła w 2006 r., ale stenogram sejmowy świadczy o czymś zgoła innym. Wygląda na to, że bieżące potrzeby spowodowały stosowną korektę pamięci p. Fotygi.
Czytaj też: Pan Jarosław szuka biliona
Chybione argumenty PiS
Co obecnie twierdzą dobrozmienne władze na temat zrzeczenia się reparacji przez Polskę w 1953 r.? Powiadają np., że Polska nie była suwerennym krajem, a w związku z tym decyzje jej władz i oświadczenia jej przedstawicieli nie mają mocy prawnej. Wszelako PRL była w pełni uznawanym członkiem społeczności międzynarodowej i to zamyka sprawę w tej perspektywie. Pan Morawiecki może sobie opowiadać, że nie było żadnego oświadczenia, a tylko notatka w „Trybunie Ludu” (główna gazeta codzienna w tym czasie), a Bierut (ówczesny premier) robił za sowieckiego agenta, ale świat nie jest tym nadmiernie zainteresowany.
Oficjalny przedstawiciel oficjalnie uznanego państwa złożył stosowne oświadczenie, potwierdzone późniejszymi deklaracjami, w tym także ministerki z obecnie rządzącego obozu, i to wystarczy.
Poważniejszym argumentem jest odwołanie się do art. 15, pkt 7 konstytucji z 1952 r., stanowiącego, że to Rada Państwa ratyfikuje i wypowiada umowy międzynarodowe. Jednak sierpniowe oświadczenie z 1953 r. nie jest ani ratyfikacją, ani wypowiedzeniem jakiejkolwiek umowy międzynarodowej, a tylko przyłączeniem się do stanowiska ZSRR w sprawie reparacji. Nawet jeśli ktoś zauważy, że był to akt konstytutywny, to można odpowiedzieć, że wedle art. 32, pkt 7 ustawy zasadniczej z 1952 r. Rada Ministrów miała sprawować ogólne kierownictwo w stosunkach z innymi państwami. W tej sytuacji argument, że oświadczenie o zamknięciu sprawy reparacji wymagało publikacji w jakimś dzienniku urzędowym, jest wątpliwy.
Nic też nie da powoływanie się na to, że rząd PRL zrzekł się reparacji tylko od NRD, a nie od RFN, ponieważ w momencie ich ustanowienia były tylko strefy okupacyjne, a nie dwa państwa niemieckie. Ściśle rzecz ujmując, Polska zrzekła się reparacji z części wschodniej, uznanej w Jałcie i Poczdamie za teren niemiecki, z którego ściąga się pieniądze na rzecz ZSRR. Przy okazji nie mają racji przedstawiciele opozycji, którzy powiadają, że trzeba wystąpić do Rosji o reparacje za zniszczenia na terenach wschodnich II RP okupowanych przez ZSRR, a także za niedotrzymanie umowy o 15 proc. przysługujących Polsce z tytułu umowy z 1945 r. Trzeba zauważyć, że może chodzić nie o reperacje w sensie ścisłym, ale tylko o jakieś rekompensaty finansowe ustalone na podstawie ewentualnej umowy dwustronnej.
Czytaj też: Płacić nie planują. Niemiecka prasa o reparacjach
Reparacje. Jak się do tego zabrać?
Czy to wszystko znaczy, że Polska nie może wystąpić o reparacje? Oczywiście, że może, ale musi to być nowa sprawa, gdyż kwestia reparacji na podstawie ustaleń z Jałty i Poczdamu jest zamknięta, a przynajmniej może być tak traktowana przez stronę niemiecką. Jeśli tak traktować problem, to dotyczy on relacji dwustronnych pomiędzy RP a RFN, a więc najprostszym rozwiązaniem jest negocjowanie odszkodowania drogą rokowań, tak jak to było w wypadku niemieckich wypłat na rzecz Namibii lub Izraela; notabene gdy p. Kaczyński zapowiada możliwe zwrócenie się do Izraela o przyłączenie się do polskich roszczeń wobec Niemiec, przesądza, że nie chodzi o reperacje w sensie jałtańsko-poczdamskim.
Dopiero jeśli droga rokowań nie doprowadzi do skutku, Polska może ewentualnie zwrócić się do sądu. Argumenty są proste w obu przypadkach. Po pierwsze, i nie jest to czcza semantyka, Polska powinna zwrócić uwagę, że obie strony używają zwrotu „sprawa reparacji jest zamknięta” w innym znaczeniu, ponieważ RFN ma na uwadze reparacje w sensie traktatowym po II wojnie światowej, a Polska zadośćuczynienie za przebieg okupacji, które nie miało miejsca z przyczyn niezależnych od niej.
Po drugie, szkody poniesione przez państwo polskie i jego obywateli w wyniku okupacji niemieckiej w latach 1939–45 są oczywiste i większe niż jakiegokolwiek innego kraju (może poza ZSRR). Dodanie, że III Rzesza, a więc państwo niemieckie, dopuściła się zbrodni wojennych i zbrodni przeciw ludzkości, jest oczywiście możliwe, ale ma charakter perswazyjny – to nie znaczy, że jest to kwestia drugorzędna, ale że nie ma specjalnego znaczenia w argumentacji prawniczej.
Po trzecie, reparacje Polska otrzymała na mocy rozmaitych postanowień i umów, na które albo nie miała wpływu, albo też jej wpływ był ograniczony z powodu warunków politycznych – tutaj pojawia się kwestia roli oświadczenia sierpniowego z1953 r. Po czwarte, skoro RFN zapłaciła czy też nadal płaci innym, nie widać powodu, aby Polska była traktowana inaczej.
Czytaj też: Cyniczna gra PiS na wojennej tragedii
Gdyby Niemcy zapłacili, gdyby Żydzi wsparli
Nie twierdzę, że obecne stanowisko polskich władz ignoruje powyższe sprawy, a przynajmniej niektóre z nich. Jeśli rzecz ma być osiągnięta na drodze dwustronnych rokowań, muszą się one toczyć w odpowiedniej atmosferze, gdyż wtedy można liczyć na akceptację stanowiska strony polskiej przez niemiecką opinię publiczną, a także może to mieć wpływ na przebieg postępowania przed sądem.
Tymczasem dobrozmieńcy rozpoczęli wyjątkowo silną kampanię antyniemiecką. Padają takie zarzuty jak to, że opór Niemiec wobec wypłacenia Polsce odszkodowań jest kontynuacją polityki III Rzeszy, a to znaczy, że obecny RFN jest gotów do sojuszu z Putinem przeciwko Polsce. Jego Ekscelencja w jednej ze swoich „objazdowych” wypowiedzi wspomniał, że p. Kohl, były kanclerz RFN, kiedyś mu powiedział, że Polska powinna być Niemcom wdzięczna. Mina p. Kaczyńskiego i półsłówka, jakie zastosował, gdy przytaczał ten fakt, jednoznacznie wskazywała, że słowa p. Kohla są trudne do zrozumienia w obliczu wydarzeń historycznych.
Jasne, że zarówno negocjacje, jak i ewentualny proces wymagają bilansu strat. Takowy został przygotowany i przedstawiony 1 września 2022 r. Nie wchodzę w to, czy jest rzetelny, ale wspomniane włączenie Jedwabnego do bilansu strat nie napawa optymizmem, a przypuszczam, że podobnych kwiatków jest więcej. Komentatorzy podkreślają, że przyjęto jakiś przelicznik za życie i cierpienie ludzkie, a to sprawia wrażenie handlu ludzkimi tragediami. Zupełnie kuriozalne jest twierdzenie, że Polska może domagać się odszkodowania za to, co nie zostało wytworzone. Na dodatek dobrozmieńcy mylą się, twierdząc, że jest to pierwszy raport o stratach; było ich kilka, np. ten z 2004 r. przygotowany jako odpowiedź na zapowiadane roszczenia majątkowe byłych mieszkańców niemieckich terenów włączonych do Polski po II wojnie. Dziwne, że sprawa została uruchomiona, gdy stanowisko ambasadora polskiego w Berlinie nie zostało obsadzone. Nie ma raczej wątpliwości, że rzecz jest prowadzona w sposób niekompetentny, wręcz nieprzemyślany. Sprawdza się powiedzenie, że sprawy można prowadzić mądrze lub tak jak PiS, w tym wypadku praktykować nieudolny reparacjonizm.
Wielu komentatorów sądzi, że „afera reparacyjna” ma głębszy sens polityczny. Ma przykryć nadchodzący kryzys ekonomiczny, zwłaszcza finansowy, w szczególności sprawić wrażenie: „Patrzcie, jak staramy się zadbać o interes obywateli Polski”. Ma to być argumentem w kampanii wyborczej. Dobrozmieńcy nie ukrywają, że walka o reparacje może trwać latami. Niemniej już w przyszłym roku można spodziewać się oświadczeń w rodzaju: „No tak, dalibyśmy radę kryzysowi, gdyby Niemcy zapłacili to, co powinni, a tak musimy sami walczyć z inflacją i innymi problemami”. Przypuszczam, że Izrael nie przyłączy się do polskich roszczeń, a wtedy zapewne niejeden powie: „Gdyby Żydzi nas poparli, wygralibyśmy, ale wiadomo, są proniemieccy”. Pisia chytrość ma bogaty repertuar paralogicznych argumentów, a ponadto wizja spółkowania za 6 bln zł jest wyjątkowo nęcąca.
Czytaj też: Narodowcy żądają reparacji. Kaczyński wchodzi w to