Wanda Traczyk-Stawska zaapelowała 1 sierpnia przy okazji obchodów rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, by „nie sączyć w dusze tych dzieci nienawiści do Niemców”. Politycy PiS i ich akolici mają usta pełne patriotycznych frazesów, ale wezwanie jednej z ostatnich żyjących bohaterek powstania wrażenia na nich nie zrobiło. Pociąg dostarczający amunicji antyniemieckiej propagandzie już dawno odjechał i na dobre się rozpędza. O tym, że to coś więcej niż chwilowy przypływ emocji, świadczy skoordynowany charakter tej ofensywy. We wspólnej orkiestrze grającej pieśni o strasznych Niemcach i świątobliwych Polakach role rozpisane są drobiazgowo i nikogo w składzie nie brakuje.
1.
Dyryguje – jakżeby inaczej – prezes Jarosław Kaczyński. „Mamy tutaj do czynienia z taką sytuacją, która w polityce niemieckiej [trwa] od chwili, kiedy Niemcy się zjednoczyły i znów zaczęły być wielką siłą (…), to ta tendencja do ofensywy, Drang nach Osten, i do dominacji była bardzo, bardzo silna. (…) Jeżeli spojrzeć na dzisiejszą politykę niemiecką, to można powiedzieć, że to jest dokładnie to samo” – mówił w Koninie.
Pierwsze skrzypce gra, nieco nieoczekiwanie, prezes NBP Adam Glapiński. W wywiadach dla „Gazety Polskiej” relacjonuje niemiecki spisek wepchnięcia Polski do euro (przypomnijmy: jesteśmy traktatowo zobowiązani do przyjęcia wspólnej waluty), który miałby położyć kres suwerenności kraju. W innej rozmowie wyjawił, że Niemcy chcą „w jakiejś formie” odzyskać ziemie należące do Polski, a służyć ma temu nowa równowaga w Europie oparta na „współpracy dwóch imperiów: rosyjskiego i niemieckiego”. Właśnie teraz – w dobie wojny o Ukrainę – odradzający się sojusz Moskwy i Berlina to melodia poddana przez dyrygenta-prezesa, którą chóralnie podnoszą wszyscy.