W polskim politycznym kalendarzu Campus Polska Przyszłości w Olsztynie jest od początku przedsięwzięciem unikatowym, a druga edycja letniego festiwalu z Rafałem Trzaskowskim w roli gospodarza pod wieloma względami przebija i tak obfity w zdarzenia debiut. Ale też sama rzeczywistość dodaje Campusowi w tym roku powagi. Wspólnym mianownikiem większości dyskusji jest przecież wojna w Ukrainie.
Trudno było nie poczuć wzruszenia, kiedy w niedzielny wieczór drobny marszałek Senatu Tomasz Grodzki dosłownie znikał w objęciach niedźwiedziej postury Rusłana Stefanczuka, przewodniczącego Rady Najwyższej Ukrainy. Atmosfera ich rozmowy od początku do końca była podniosła, pokazując emocjonalną głębię polskiej solidarności ze wschodnim sąsiadem. Tym bardziej że nasze doświadczenia nie są aż tak radykalnie odmienne, o czym przypomina całkiem liczna w tym roku w Olsztynie i mocno aktywna w dyskusjach ukraińska młodzież. Z jednej strony już w Polsce zadomowiona, zainteresowana sprawami publicznymi i uwrażliwiona na stan polskiej demokracji, a zarazem podkreślająca patriotyczne powinności wobec walczącej o przetrwanie ojczyzny. O solidarności jako jedynej możliwej odtrutce na stale powracający tragizm historii mówił też – na zupełnie innych przykładach, choć równie przejmująco – kolejny ze specjalnych gości tegorocznej edycji Marian Turski.
Pomimo wojennego cienia Campus pozostaje mimo wszystko imprezą na wskroś polityczną. Pierwotnie wymyślony po to, aby promować ruch obywatelski Rafała Trzaskowskiego, który jednak nie zdołał wyjść poza fazę luźno rzuconej idei. W tym roku zepchnięty nieco na margines w macierzystej Platformie prezydent Warszawy postanowił więc wykorzystać imprezę do wysłania komunikatu, iż w przeciwieństwie do Donalda Tuska jest w stanie zjednoczyć przed wyborami opozycję.