Funkcjonariusze, którzy wywożą do lasu – także zimą – dzieci, osoby chore i niepełnosprawne, ciężarne kobiety, powołują się na ustanowione przez władze prawo. Czy stosowanie nieludzkiego prawa uwalnia od odpowiedzialności? I co z tymi, którzy to prawo stanowią?
Strefa bezprawia
Od września do lipca nadgraniczna strefa w pasie trzech kilometrów, obejmująca 183 miejscowości, była zamknięta i zmilitaryzowana. Najpierw na wniosek rządu prezydent wprowadził stan nadzwyczajny, potem znowelizowano ustawę o ochronie granicy państwowej tak, że szef MSWiA może wprowadzać rozporządzeniem stan quasi-nadzwyczajny na wybranym terenie na dowolnie długo. Uzasadnieniem było zagrożenie bezpieczeństwa państwa napływem uchodźców sprowadzonych do Białorusi przez Łukaszenkę. Teraz, gdy ten sam rząd otworzył granice dla milionów uchodźców wojennych z Ukrainy, widać, jak absurdalny był argument zagrożenia bezpieczeństwa przez kilka tysięcy osób wypychanych do Polski przez służby białoruskie.
W ocenie Grupy Granica graniczny płot za półtora miliarda złotych zmienił tyle, że do dotychczasowych urazów: wychłodzenia, wygłodzenia, pogryzień przez psy pograniczników, odmrożeń, gnijących stóp (tzw. stopa okopowa), ran od zasieków i obrażeń po pobiciu, doszły złamania przy forsowaniu płotu. Między 1 a 3 lipca Grupa Granica udzieliła pomocy humanitarnej aż 77 osobom. Były w bardzo złym stanie. Wśród nich wycieńczona kobieta w ciąży, z krwotokiem.
Do tej pory bili i szczuli psami tylko Białorusini. Teraz są relacje także na temat polskich funkcjonariuszy: „Po jedenastu miesiącach kryzysu humanitarnego obserwujemy na terenie pogranicza polsko-białoruskiego postępujący wzrost skali przemocy, dehumanizacji migrantów przez przedstawicieli służb obu państw oraz łamania praw człowieka zarówno wobec osób migrujących, jak i osób niosących pomoc humanitarną” – czytamy w ogłoszonym dzień przed otwarciem strefy raporcie Fundacji Helsińskiej zatytułowanym „Gdzie prawo nie sięga”.