Czy opłaca się jechać w teren
Czy politykom opłaca się jechać w teren? W Polsce wszystko jest na opak
Nadal mamy jeszcze w Polsce ogórki sezonowe, ale z politycznego kalendarza zniknął sezon ogórkowy. A szkoda. Politycy obozu władzy i opozycji, jeszcze zanim wakacje się zaczęły, zapowiedzieli, że w tym roku lato będzie intensywne, bo oto ruszają w Polskę. Jarosław Kaczyński ogłosił, że w trasie – niczym generał – przeprowadzi dogłębny sprawdzian partyjnych kadr. Donald Tusk zaordynował zaś swoim posłom limit minimum spotkań z wyborcami w okręgach wyborczych, po czym sam spakował walizkę i ruszył w drogę.
Politycy wszystkich w zasadzie partii chcą w te wakacje być wszędzie tam, gdzie Polki i Polacy spędzają urlopy. Ich przeświadczenie, że obywatel marzy o tym, aby między parawanem a stoiskiem z goframi spotkać polityka, było do tej pory niezachwiane, ale też – jak się okazało – nieco na wyrost. Wielu polityków z drugiego i dalszych szeregów szybko odkryło, że frekwencja na ich spotkaniach z rzadka jest imponująca, a ludziom wystarczy słuchanie ich za pośrednictwem internetu i mediów – albo też wcale nie mają takiej potrzeby.
Owszem, stara kampanijna mądrość brzmi, że każde trzy uściśnięte przez kandydata dłonie przekładają się na jeden dodatkowy głos poparcia. Owszem, bezpośrednie rozmowy z wyborcami pozwalają precyzyjniej ustalić katalog nękających ich trosk, niźli są to w stanie zrobić nawet najlepsze badania społeczne. Owszem, jest jeszcze presja ze strony politycznie zaangażowanych baniek w mediach społecznościowych – zwłaszcza po opozycyjnej stronie – aby „partie zaczęły wreszcie coś robić”. I nie można jej ignorować, bo elektorat zmobilizowany i wierzący w zwycięstwo to skarb. W Polsce jednak wszystko jest trochę na opak, więc także straty związane z ruszeniem w tzw. teren mogą być większe niż potencjalne korzyści.