Jak co roku zaczęło się od przepychanki z narodowcami, prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim i wojewodą mazowieckim Konstantym Radziwiłłem w rolach głównych. Ci pierwsi od lat zabiegają o to, by ich marsz miał status wydarzenia cyklicznego, przez co ratusz nie byłby w stanie go zablokować – co zresztą Trzaskowski próbuje robić od początku kadencji, tak samo jak jego poprzedniczka Hanna Gronkiewicz-Waltz. Radziwiłł jest tu sojusznikiem narodowców i podaje im pomocną dłoń w sądowych sporach.
Było jasne, że obchody na rondzie Dmowskiego w jakiejś formie i tak się odbędą. Ich główny organizator i koordynator Rot Marszu Niepodległości Paweł Kryszczak w płomiennej odezwie do zwolenników pisał kilka dni temu, że choć „sędziowska kasta walczy z Marszem Powstania Warszawskiego”, to demonstracja odbędzie się „bez względu na wynik batalii sądowej”.
Czytaj też: Warszawa 1944. Młodzi nagle stali się frontowymi żołnierzami
Narodowcy w Warszawie. Prawo swoje, ulica swoje
Z prawnego punktu widzenia zgromadzenie można było jak najbardziej uznać za nielegalne. Jak w ciągu dnia doniosła „Gazeta Wyborcza”, Sąd Najwyższy nie zdążył przed godz. 17, czyli startem marszu, zająć się skargą kasacyjną ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry. Odwoływał się on od postanowienia Sądu Apelacyjnego z 27 lipca, który odmówił nadania marszowi charakteru cyklicznego. Narodowcy z kolei nie zgłosili w ratuszu żadnej demonstracji – zarejestrowali tylko dwa wydarzenia stacjonarne w centrum miasta. Jeśli ostatecznie Marsz Powstania otrzyma status cykliczny, jego organizatorzy do 2024 r. będą mieli trasę zarezerwowaną dla siebie (rondo Dmowskiego – Aleje Jerozolimskie – Nowy Świat – pl. Krasińskich).
Ale prawo swoje, a ulica swoje. Obchody przeprowadzono, choć z mniejszą werwą niż w ubiegłych latach. Jeszcze niedawno przy okazji Marszu Powstania Warszawskiego dochodziło do niebezpiecznych starć, jak w 2020 r., gdy na Nowym Świecie zrzucono z rusztowania kamienicy i podpalono tęczową flagę z symbolem kotwicy. Ostre bywały też przemówienia, w których wszystkie rządy III RP oskarżano o zdradę interesów narodowych, Unię Europejską o zamach na polską suwerenność, obrywało się nawet biskupom za „współtworzenie układu z Magdalenki”.
W tym roku na rondzie Dmowskiego tłum był mniejszy i mniej było politycznych transparentów. Tradycyjnie o 17 zawyły syreny, odpalono białe i czerwone race. Stało się to mimo wyraźnego apelu organizatorów o nieużywanie artykułów pirotechnicznych. Narodowcy zastosowali jednak wytrych: Kryszczak formalnie otworzył zgromadzenie o godz. 17:09.
Czytaj też: W Warszawie narodowcy zmieszali pamięć z polityką
Atmosfera mniej napięta, Bąkiewicz pojednawczy
Największy transparent na środku Al. Jerozolimskich jak co roku wzywał: „stop totalitaryzmom”. Tym razem do trzech symboli, które zdaniem narodowców odnoszą się do ideologii totalitarnej (sierpa i młota, swastyki i tęczy), dodano twarz Rafała Trzaskowskiego, również w okrągłej obwódce przypominającej znak stopu. Widoczne, choć nieliczne były też transparenty warszawskiego oddziału Młodzieży Wszechpolskiej i mazowieckiej delegacji Ruchu Narodowego. Plus inne stałe elementy: motocykliści i grupy rekonstrukcyjne.
Proporcjonalnie więcej niż zwykle było postronnych obserwatorów. Atmosfera wydawała się mniej napięta, nie było słychać agresywnych okrzyków, a po syrenach w godzinę „W” z głośników popłynął „Sen o Warszawie” Czesława Niemena.
Potem była „Rota” i po raz pierwszy hasło „cześć i chwała bohaterom!”. Na scenę wszedł prezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości Robert Bąkiewicz, najważniejsza postać pozaparlamentarnej prawicy. Jego przemówienie było pierwszym i ostatnim; w poprzednich latach wystąpień było zawsze kilka i pojawiali się znani politycy, m.in. poseł Konfederacji Robert Winnicki. Teraz mówił tylko Bąkiewicz – i zaskoczył.
Szef narodowców wygłosił bowiem krótką mowę w nietypowo koncyliacyjnym tonie. Postronni obserwatorzy mogliby uznać go za polityka głównego nurtu: nikogo nie atakował, oszczędził Brukselę, lewaków, liberałów, mniejszości, nawet Niemców, którym 1 sierpnia zawsze się obrywało. Nawiązał do patrona ronda Romana Dmowskiego, współtwórcy polskiej niepodległości. Powstańcy też walczyli o ideę niepodległego państwa – przypomniał Bąkiewicz. Ideę tę należy jednak odróżnić od „haseł o wyimaginowanej równości”, które narzuca się nam dzisiaj. „Oni walczyli o konkret, o suwerenne państwo” – krzyczał ze sceny. I alarmował, że jest „wielu małych ludzi, którzy ideę suwerenności chcą niszczyć”. Jak dodał, narodowcy „nie dadzą sobie wmówić”, że mają walczyć o równość.
Wystąpienie zakończył pacyfistycznym wręcz apelem „do wszystkich Polaków, tych z lewa i tych z prawa”. Postulował „odrodzenie patriotyzmu”, tak by „Polak Polakowi był przyjacielem, a nie wilkiem” i została wzmocniona „wspólnota”. Na koniec prosił Boga „o nagrodę dla tych, którzy walczyli w powstaniu warszawskim”.
I marsz ruszył. Przez długi czas niewiele się w nim działo. Nawet członkowie grup rekonstrukcyjnych komentowali między sobą niską frekwencję, zauważając, że „z roku na rok jest coraz większy zjazd”. Kiedy czoło marszu było jeszcze na Al. Jerozolimskich, organizatorzy próbowali aktywizować tłum przyśpiewkami. „Bóg, honor, ojczyzna”, „Zrodziła nas powstańcza krew” i inne slogany wywołały jednak mizerny odzew. Po skręcie w Nowy Świat na rondzie de Gaulle’a wodzireje na chwilę dali za wygraną, przechodząc na piosenki z playbacku, sporadycznie przerywane komentarzami o tym, jak ważna jest to rocznica.
Gorąco zrobiło się na wysokości ul. Nowy Świat 27, gdzie – również tradycyjnie – na balkonie kamienicy zawisł transparent młodzieżówki partii Razem. Lewica żądała „umów o pracę dla wszystkich” – hasło okraszono flagami Polski i Ukrainy. Obok wisiał plakat z powstańczą kotwicą sąsiadującą z logo ruchów antyfaszystowskich. Powiewała też tęczowa flaga. Pod wejściem do kamienicy ustawili się członkowie ochraniającej Marsz Straży Narodowej, ale interwencja nie była potrzebna.
Czytaj też: Jak PiS rozgrywa narodowców
Zakaz pedałowania? Nie ten marsz
Nuda na czele pochodu okazała się złudna, a Marsz Powstania Warszawskiego był w tym roku matrioszką. Jedna demonstracja chowała się w drugiej, a raczej za nią. Z tyłu, daleko za obszarem nadzorowanym przez Straż Narodową, szedł Ruch Narodowy. Tam było zdecydowanie głośniej, bardziej ofensywnie. Kiedy drugie czoło doszło na Nowy Świat 27, jego wodzirej zauważył przez megafon, że na balkonie powiewają symbole „pobratymców tych, którzy w czasie powstania stali po drugiej stronie Wisły”. Zaintonował „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”, ale osoby idące w pierwszych szeregach miały inny pomysł. Rozległo się głośne „zakaz pedałowania”. Po chwili do krzyczących podszedł mężczyzna z wpiętym w marynarkę symbolem Ruchu Narodowego i oświadczył: „nie na tym marszu”. Aż do pl. Krasińskich w obu grupach słychać było tradycyjny repertuar narodowców. „Jedna kula – jeden Niemiec”, „śmierć wrogom ojczyzny”, „powstańcy, dzięki za walkę”.
Na ostatnim przystanku też obyło się bez specjalnych kontrowersji. Policja potrójnym szpalerem okrążyła garstkę uczestników kontrdemonstracji, którzy przyszli na plac z białymi różami i transparentem „Wolna Polska, nie naziolska”. Dziennikarzom też nie wolno było się do nich zbliżyć. Oprócz tego kolejne elementy prawicowego folkloru: stragany ze zniczami i kiermasz książek, w tym roku królowały pozycje o pandemii koronawirusa jako globalnym spisku. Po dotarciu czoła marszu pod ustawioną na placu scenę głos znów zabrał Bąkiewicz, sarkastycznie dziękując miastu za pomoc w organizacji wydarzenia i intonując „wieczne odpoczywanie” dla ofiar powstania. Ostrzejszy był Kryszczak, który mówił o Trzaskowskim, że jest z „partii założonej za niemieckie pieniądze, przez tych, którzy służyli Hitlerowi”.
Nie było jednak przepychanek ani nawet specjalnie głośnych okrzyków z jednej czy drugiej strony. Po krótkich przemówieniach rozpoczął się koncert piosenek wykonywanych przez dziecięce grupy artystyczne. Wcześniej ze sceny przemawiali Sybiracy. Uczestnicy powoli rozchodzili się do domów, ok. godz. 19 na pl. Krasińskich było ich już bardzo niewielu.
Przemarsz narodowców był w tym roku nad wyraz spokojny. Czy to przez brak wyrazistego ideologicznego wroga, ogólnie letnią (dosłownie i w przenośni) temperaturę sporu politycznego w Polsce? A może chodzi o przyszłoroczne wybory? Pewne jest, że środowiska narodowe należy nadal uważnie obserwować, bo możliwe, że dochodzi w nich do ważnych przesunięć, kluczowych także z punktu widzenia kolejnych wyborów do parlamentu.
Czytaj też: Wyznania polskiego narodowca