Konwencja partyjna na kilka tysięcy osób to trudne organizacyjnie i bardzo kosztowne przedsięwzięcie. Coś naprawdę wyjątkowego, co można odpalić raz na wiele lat. Poprzednią taką imprezę Platforma Obywatelska zrobiła sobie w czerwcu 2011 r., świętując w sopockiej Ergo Arenie dziesięciolecie. Była to spektakularna celebracja potęgi na finiszu pierwszej, jeszcze udanej kadencji rządów. „Z Platformą jest jak z demokracją. Nie jest doskonała, ale nie wymyślono niczego lepszego” – przekonywał premier Donald Tusk. To właśnie wtedy padły jego słynne słowa, że „nie będziemy klęczeli przed księdzem”. Kończył imperatorskim wezwaniem: „Idźcie i zwyciężajcie”. Kilka miesięcy później jego formacja po raz drugi z rzędu wygrała wybory parlamentarne.
Organizatorzy sobotniej „Konwencji Przyszłości” w Radomiu świadomie teraz nawiązywali do tamtej sprzed ponad dekady. Pod wieloma względami faktycznie powrócił dawny rozmach: do hali widowiskowej przybyło mniej więcej 7 tys. działaczy zwiezionych na południowe Mazowsze autokarami z najdalszych części kraju. Chociaż symboliczny pretekst – czyli rocznica powrotu Tuska – niezbyt się nadawał do jednoznacznego wyeksponowania w demokratycznej bądź co bądź formacji. Przede wszystkim zmieniły się jednak okoliczności polityczne oraz klimat społeczny. Platforma już siódmy rok szarpie się w opozycji, zmagając się głównie z własną niemocą i wciąż bez pewności, że zła karta wreszcie się odmieni. Powrót Tuska niemało oczywiście zmienił, ale na dawny triumfalizm już nie czas.
Postawić na nogi Platformę
Można też powątpiewać, czy to w ogóle dobry czas na wystawne celebracje. Zazwyczaj próg lata faktycznie dostarcza okazji do uroczystego zakończenia sezonu politycznego.