Długo zapowiadana dymisja wicepremiera ds. bezpieczeństwa stała się faktem. Jarosław Kaczyński stwierdził, że odchodzi z rządu, żeby zająć się partią, która przed nadchodzącymi wyborami „musi odzyskać werwę”. Trudno się nie zgodzić z tą diagnozą prezesa PiS, o której mówił zresztą niedawno na zamkniętym posiedzeniu klubu. Formacja najedzona owocami władzy (spółki, posady, inne przywileje) stała się ociężała i leniwa. PiS, rządząc od siedmiu lat, stał się partią władzy – w dużym stopniu pragmatycznych, bezideowych aparatczyków, dbających tylko o własny interes (ewentualnie członków rodziny czy znajomych).
Czy takie ugrupowanie będzie w stanie znów zmobilizować swoich wyborców do zwycięstwa?
Czytaj też: Pan Błaszczak, wódz naczelny. Zastąpi w rządzie Kaczyńskiego
Kaczyński odchodzi z rządu. Czas na partię
Warunki nadchodzącej sejmowej kampanii (planowy termin wyborów to jesień 2023) będą dla PiS dużo trudniejsze od dwóch poprzednich. Ludzie skarżą się na drożyznę; ceny paliwa, ogrzewania domów i żywności rosną coraz szybciej, oficjalna inflacja sięga już prawie 14 proc. Kampania będzie wymagała od partyjnych struktur gigantycznego zaangażowania i wyrwania z rutyny. Tym bardziej prezes musi potrząsnąć swoją partią i uświadomić jej stawkę tej gry.
Nadchodzące wybory do Sejmu i Senatu nie będą też zwykłą walką o władzę, tylko de facto grą o wszystko. Wielu osobom związanym z PiS – czy to starym działaczom, czy nowym, którzy związali się już z partią władzy – nie chodzi tylko o utrzymanie tych wszystkich przywilejów. Koniec sprawowania władzy będzie dla nich oznaczał także koniec bezkarności. Dla części aparatu przegrane wybory mogą oznaczać pociągnięcie do różnego rodzaju odpowiedzialności, w tym karnej. Ruszyć mogą setki postępowań czy śledztw, którym teraz ukręca łeb ziobrowska prokuratura.
Ciekawe były także słowa Kaczyńskiego, że „musi się skoncentrować na tym, co jest dla przyszłości Polski najważniejsze”. Co jest dla prezesa PiS taką wartością, dla której dotychczasowy wicepremier porzuca zajmowanie się bezpieczeństwem kraju? „Wygranie wyborów i możliwość sprawowania władzy, oczywiście w koalicji Zjednoczonej Prawicy”. Parafrazując słowa prawicowego wicepremiera z lat 90. Henryka Goryszewskiego: nie jest ważne, czy w Polsce będzie kapitalizm, wolność słowa, dobrobyt. Najważniejsze, żeby Polska była pisowska.
Czytaj też: Sukces za sukcesem poganiany kłamstwem
Ziobry nie poskromił
Ekspertom pozostawiam ocenę merytorycznego dorobku Jarosława Kaczyńskiego jako wicepremiera ds. bezpieczeństwa. Politycznie natomiast jednym z głównych powodów jego wejścia do rządu była próba poskromienia Zbigniewa Ziobry, który już przed dwoma laty doprowadził do przesilenia w tzw. Zjednoczonej Prawicy. Kaczyński miał w zarodku tłumić jego ewentualne bunty i spiski. Tutaj ekswicepremier na pewno nie osiągnął sukcesu: w ostatnich tygodniach nie ma dnia, żeby Ziobro nie atakował premiera Mateusza Morawieckiego, oskarżając go o kapitulanctwo w relacjach z unijnymi instytucjami, zablokowanie „reform” sądownictwa czy błędną politykę energetyczną.
Ziobro ewidentnie rozszerza granice swojej koalicyjnej swobody, sprawdza, ile jest warte jego 19 szabli w Sejmie i jak dużo PiS jest skłonny poświęcić dla utrzymania kruchej większości. Wprawdzie w najważniejszych sprawach szef Solidarnej Polski zwykle głosuje zgodnie z linią partii Kaczyńskiego, ale pozwala sobie na daleko idące wycieczki słowne pod adresem premiera: a to proponując mu zakład o śliwowicę łącką, a to życząc mu w dniu urodzin „zdrowia i mądrości”, o oskarżeniach o zdradę narodową i „miękiszoństwo” nie wspominając. Wielu innych premierów już dawno wyrzuciłoby takiego ministra z rządu, ale problem w tym, że Morawiecki ma ograniczony wpływ na skład firmowanego przez siebie gabinetu.
Czytaj też: Mobilizacja według Kaczyńskiego
Osłabiony Morawiecki
Teraz w rządzie Morawieckiemu przybędzie problemów, bo nowym wicepremierem ds. bezpieczeństwa stanie się Mariusz Błaszczak, szef MON i wieloletni zaufany Kaczyńskiego. Prezes PiS wraca do ulubionej taktyki: każdemu partyjnemu nominatowi towarzyszy zwykle jego nemezis, „gwiazda śmierci”, która go pilnuje, życzy mu jak najgorzej i w razie najmniejszego podejrzenia o nielojalność natychmiast pobiegnie ze skargą na Nowogrodzką. Morawiecki nie powinien być zdziwiony, on sam odgrywał taką rolę przy premier Beacie Szydło.
W efekcie, paradoksalnie, wyjście z rządu Kaczyńskiego osłabi premiera, bo jego konkurentom i rywalom łatwiej będzie podważać jego pozycję u prezesa PiS. Morawiecki nie ma przecież samodzielnego poparcia w partii, a doły wciąż do końca go nie akceptują. Jego sytuacji nie przysłużyła się też katastrofa z wprowadzeniem, a potem wycofaniem chyłkiem tzw. Polskiego Ładu. A i rywali, którzy będą czyhali na najmniejszy błąd premiera, nie brakuje: Ziobro, Błaszczak czy niewspomniany tu jeszcze wicepremier Jacek Sasin, który stopniowo usuwa ludzi premiera z resortów i spółek. Morawiecki nie ma się więc z czego cieszyć.