Być przyzwoitym to za mało
Być przyzwoitym to za mało. Moralność według Jana Hartmana
JOANNA PODGÓRSKA: – W „Etyce życia codziennego” pisze pan, że moralność to nie jest prywatna sprawa i że mamy nie tylko prawo, lecz również obowiązek oceniać innych. Brzmi to surowo w czasach, gdy kierujemy się raczej empatią i jesteśmy nastawieni na zrozumienie innych. Dlaczego mamy oceniać bliźnich?
PROF. JAN HARTMAN: – Bardzo byśmy chcieli żyć w dziecinnym świecie, w którym wszyscy się rozumiemy, kochamy i wszystko sobie wybaczamy. W takim świecie nie byłoby surowych ocen i kar. Zamiast wymagać od siebie nawzajem spełniania swoich obowiązków, patrzymy dziś na siebie oczami wyrozumiałych psychologów, mówiących o potrzebach, emocjach itp. Niestety, taka psychologizacja stosunków międzyludzkich niechcący prowadzi nas do amoralizmu. Skoro jesteśmy sobie równi, szanujemy się i rozumiemy, to wszelka pryncypialność i surowość są nie na miejscu. Oceniający staje przecież ponad ocenianym, a to wydaje się sprzeczne z zasadą równości. Kto ci dał prawo mnie oceniać?! Tymczasem sfera moralna zorganizowana jest przez rozmaite zasady, nakazy, zakazy oraz oceny. Emocje, postawy, dobra wola też się liczą, lecz nie stanowią o całej moralności.
Pisze pan, że moralność to nie jest sklep z ustalonymi cenami, lecz targ, gdzie się negocjuje. Nie ma ścisłego kanonu zasad. Więc według jakich kryteriów mamy wydawać moralne sądy? Czy zmysł moralny, którym się w takich sytuacjach posługujemy, to świecki odpowiednik sumienia?
Ze słowem „sumienie” mam kłopot, bo często jest używane przeciwko moralności i etyce. Zawiera się w nim sugestia, że jeśli człowiek postępuje w zgodzie ze sobą i nie odczuwa dyskomfortu, to może sobie na dany postępek pozwolić. Nie ma żadnych podstaw, żeby tak uważać. Przeciwnie; jeśli ktoś tak sądzi, rzuca wyzwanie publicznej moralności, każąc wszystkim się od siebie odczepić i łudząc się w swej pysze, że w sobie samym nosi ostateczny probierz dobra i zła.