Kraj

Uniofobia polityków PiS cuchnie onucą

Premier Mateusz Morawiecki w Brukseli, 31 maja 2022 r. Premier Mateusz Morawiecki w Brukseli, 31 maja 2022 r. Krystian Maj / Kancelaria Prezesa RM
Z pewnością wrogowie Polski mają powody do zadowolenia, widząc, jak bardzo rządzący naszym krajem funkcjonariusze partyjni nienawidzą Unii i jak bardzo swą bezczelnością i warcholstwem ją osłabiają.

Szkalowanie Unii Europejskiej przez polityków PiS i całej Zjednoczonej Prawicy to nic nowego. Każdy, kto obserwuje scenę polityczną w Polsce, wie, z czym kojarzyć słowo „szmata” albo zwrot „urojona wspólnota”. A przecież to tylko emblematyczne dwa przykłady spośród setek.

Za fasadą oficjalnej „prounijności” poszczególni politycy partii rządzącej od lat upowszechniają kłamstwa, pomówienia i wrogą dezinformację na temat działalności unijnych instytucji oraz samej zapisanej w traktatach i przyjętej przez Polskę wraz z nimi aksjologii UE. Niby to nic nowego, lecz obecna kampania wrogości nabiera – w obliczu wojny w Ukrainie i historycznej potrzeby zgodnej i skutecznej współpracy wszystkich krajów członkowskich – szczególnie złowrogich konotacji.

Słuchając haniebnych słów posła Marka Suskiego czy też prezesa NBP Glapińskiego, trudno nie postawić sobie pytania: „w czyim to jest interesie?”. Bo przecież nie w interesie Polski. Z pewnością zaś wrogowie Polski mają powody do zadowolenia, widząc, jak bardzo rządzący naszym krajem funkcjonariusze partyjni nienawidzą Unii i jak bardzo swą bezczelnością i warcholstwem ją osłabiają.

Marka Suskiego mowa nienawiści

Marek Suski na antenie Radia Plus wypowiedział w czwartek 9 czerwca następujące słowa: „Swego czasu Stalin pisał nam konstytucję, a teraz Bruksela próbuje nam pisać regulamin Sejmu, Senatu, Rady Ministrów. Zachowują się jak Stalin”. Zalecał też, aby „rąbnąć pięścią w stół” w sprawie niemieckich reparacji wojennych. O aneksie do Krajowego Planu Odbudowy, przyjętym przez rząd w wyniku uzgodnień z Brukselą, powiedział, że nie będzie go popierać (czyżby prezes Kaczyński pozwalał na taką niesubordynację?) oraz że „to jest po prostu bezczelność”.

W tym samym wywiadzie powiedział o Niemcach, że „patrząc na to, jak wspierają w wojnie z Rosją Ukrainę, jak im wysłali jakieś zapleśniałe hełmy i jak nie mogli znaleźć w ogóle na mapie Ukrainy, zaczynam mieć wątpliwości”.

To jest mowa pogardy i nienawiści. Właściwie nie zasługuje na komentarz, lecz ciężkim obowiązkiem mediów jest prostować każde kłamstwo polityka, nawet to najbardziej nienawistne i samokompromitujące się. Otóż aneks do KPO, w którym Polska zobowiązała się do powołania komitetu monitorującego wydatkowanie pieniędzy oraz wprowadzenia takich zmian do regulaminów określających procedowanie legislacji na poziomie rządu i parlamentu, aby do minimum zredukować liczbę aktów przyjmowanych bez konsultacji społecznych, jest wyrazem kompromisowej postawy Komisji Europejskiej, która w obliczu wojny w Ukrainie godzi się na wypłacanie Polsce środków związanych z odbudową po kryzysie epidemicznym pomimo utraty niezawisłości przez polskie sądy.

Pogarda PiS dla Unii oraz przekonanie, że „na koniec dnia” miękcy i nieudolni urzędnicy z Brukseli zgodzą się na wszystko i wypłacą Polsce pieniądze bez żadnych warunków, zaprowadziła ludzi Morawieckiego pod ścianę. Nieoczekiwanie zostali pod nią postawieni przez nie takich znowu, jak się okazuje, miękkich „urzędników” UE. Nie mogąc nic zrobić, odgryzają się, szkalując Unię jako całość, a Niemcy jako jej najsilniejszy element w szczególności.

Jak długo Niemcy będą to znosić?

Retoryka antyniemiecka jest szczególnie odrażająca dlatego, że to właśnie Niemcy – jako naród i jako państwo – są najsilniejszym oparciem dla Polski w całym procesie integracji ze strukturami europejskiego Zachodu. To również Niemcy zdecydowały się na największy ze wszystkich przyjaznych nam krajów wysiłek finansowy, dzięki któremu modernizacja Polski trwa już od lat 90. Z powodów historycznych nam pomagają i z powodów historycznych okazują najwięcej cierpliwości autorytarnym rządom w Warszawie, bezczelnie wymachującym szabelką Berlinowi przed nosem.

To straszny wstyd. A jak długo Niemcy znosić będą takie impertynencje, tego nie sposób przewidzieć. Do głosu doszło już nowe pokolenie niemieckich polityków, które być może nie będzie się odznaczać świętą cierpliwością Angeli Merkel. Pewnego dnia struna pęknie i zamiast przyjaciela będziemy mieli za zachodnią granicą pragmatycznego i mało cierpliwego sąsiada. Aż strach pomyśleć, co to mogłoby oznaczać dla Polski, gdyby Niemcy zaczęli patrzeć na rząd PiS tak jak Francuzi.

Niemcy wiedzą lepiej od Polaków, gdzie leży Ukraina, bo ich szkoły uczą o niebo lepiej niż nasze. Pan Suski może być o to spokojny. A brednie o zapleśniałych hełmach przydarzyło mu się wypowiedzieć właśnie wtedy, gdy po kilku tygodniach wahań rząd niemiecki zdecydował się na bezprecedensowy w powojennej historii tego kraju gest i wyśle do Ukrainy poważną ilość najnowocześniejszego ciężkiego sprzętu wojskowego, w dodatku uzupełni niedobory Czech, które już wcześniej posłały do Ukrainy swoje posowieckie czołgi.

Nieformalna unia z Moskwą

Słowa Suskiego są przykładem prymitywnej połajanki i przypominają warczenie psa, który chwyta za darowaną mu kość. Nieco subtelniejszy charakter mają manipulacje prezesa NBP Adama Glapińskiego, który na konferencji prasowej 9 czerwca powiedział, że „nie dostaliśmy nawet jednego eurocenta na uchodźców z Ukrainy”. To kłamstwo. Prawdą jest tylko, że fundusze, jakie Polska może wydatkować na cele związane z przyjęciem uchodźców, nie pochodzą z nowych programów, lecz z już istniejących (stają się w tych przypadkach znacznie łatwiej dostępne) oraz takich, z których w normalnej sytuacji nie moglibyśmy już otrzymać żadnych kwot.

Dotyczy to Funduszu Spójności na lata 2014–20, których Polsce nie udało się w porę wydać. „Na uchodźców” Unia więc „daje”, jakkolwiek wyliczenie, ile daje, nie jest łatwe. Zapewne jest tych pieniędzy za mało, lecz również aktywność rządu w tej materii nie jest wielka i nie bardzo wiadomo, co mianowicie Unia miałaby obecnie w dużej skali finansować. Gdyby istniał porządny projekt budowy osiedli dla uchodźców albo tworzenia ukraińskojęzycznych szkół, to pewnie jakieś większe pieniądze europejskie by się znalazły.

Jedno można powiedzieć na pewno. Gdyby Polska była normalnym, praworządnym krajem, w którym wykonuje się wyroki europejskich trybunałów, ściga skorumpowanych polityków, nie podsłuchuje się opozycji, nie szykanuje nieposłusznych sędziów, a prokuratorzy i sędziowie nie muszą się bać wszechwładnego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego w jednym, nasze stosunki z Unią byłyby nieporównanie lepsze i nie dotykałyby nas nieprzyjemności i upokorzenia, a przede wszystkim straty finansowe. Jednakże Polska takim krajem nie jest i ponosi tego konsekwencje. Autorytarny rząd próbuje zaś je zdyskontować, obwiniając Unię zamiast siebie.

Pomaga w tym bezwstydne kłamstwo, lecz na tym właśnie polega siła populistycznego autorytaryzmu, że kłamstwem się nie brzydzi ani się go nie wstydzi. Pod tym względem nie różni się na jotę od autorytarnych rządów opartych na brutalnej sile wojska i pieniądza – takich jak ten w Moskwie. Powinowactwa nie dziwią, bo bliskie więzi nie są tajemnicą. Autorytarne państwa – duże i małe – tworzą cichą, nieformalną unię o światowym zasięgu. Kruk krukowi oka nie wykole.

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną