Aby zrozumieć, na czym polega mechanizm dźwigania partii Kaczyńskiego przez prezydenta Dudę, warto przypomnieć sobie ostatnie lata prawicowych rządów. W 2015 r. PiS z koalicjantami zdobył władzę dzięki porażce Lewicy. Gdyby ta zyskała w wyborach choć o 1 pkt proc. więcej i wzięła udział w podziale sejmowych mandatów, najnowsza historia Polski potoczyłaby się zupełnie inaczej.
Opór społeczny wobec zaprowadzanych od jesieni 2015 r. porządków nowej władzy był ogromny, bo PiS od razu pokazał, na czym ma polegać „suwerenna demokracja”, zagrożone zostały podstawy państwa prawa, procedury, instytucje, pozycja w Unii Europejskiej. To był szok, który spowodował, że liberalno-demokratyczna strona protestowała na ulicach nawet w wielotysięcznych demonstracjach, w Sejmie trwały zacięte batalie, powstał Komitet Obrony Demokracji, organizowali się w proteście sędziowie i prokuratorzy.
Ten stan napięcia i walki trwał przez cały 2016 r., do połowy 2017. Pokazują to także partyjne sondaże: przez pierwsze półtora roku rządów PiS Platforma miała w notowaniach kontakt z partią Kaczyńskiego, która nie otrzymała zwyczajowej premii za wygrane wybory, zapewne właśnie z powodu wdrożenia od razu agresywnego planu podboju Trybunału Konstytucyjnego, wymiaru sprawiedliwości, TVP. Średnie wyniki sondażowe PiS i Platformy przecinały się wtedy kilkukrotnie, choćby po głośnych wydarzeniach, jak głosowanie w sprawie Tuska w Brukseli, czyli 27:1, serii wypadków rządowych limuzyn (Szydło, Macierewicz) czy lex Szyszko, czyli masowa wycinka drzew.
Potężny protektor
Trwała dość wyrównana polityczna rywalizacja, działały jeszcze łącza pomiędzy zdarzeniami, aferami, wypowiedziami polityków a notowaniami ugrupowań. Legenda teflonowego PiS w tym czasie nie była oczywista, symetryści dopiero zbierali siły (wprowadziliśmy to określenie na łamach POLITYKI w maju 2016 r.