Pokłócą się czy się nie pokłócą? Rozpadną się czy się nie rozpadną? Wyjdą sami czy zostaną wyrzuceni? W dodatku telewizyjnym do „Gazety Wyborczej” była kiedyś rubryka z mikrorecenzjami filmów, w której o złych filmach pisało się „dla wytrwałych koneserów”; historia relacji PiS i Solidarnej Polski znakomicie mieści się w tej kategorii.
Czytaj też: Alians z PiS w wersji light? Opozycja kopie sobie polityczny grób
Czego brak Ziobrze?
Niemal trzy miesiące minęły od ogłoszenia prezydenckiej inicjatywy likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Projekt jest, jaki jest, można go zasadnie krytykować jako ruch pozorny, ale wiele wskazuje, że Bruksela mogłaby przymknąć oko na jego wady i uznać za pretekst do odblokowania funduszy dla Polski.
Trzy tygodnie minęły od wywiadu Jarosława Kaczyńskiego dla Radia Plus, w którym „ostateczny konsultant” (tak sam siebie nazwał prezes PiS) oznajmił, że poprawki Solidarnej Polski do prezydenckiego projektu wydają mu się „rozsądne”, i ocenił, że uda się dojść do zgody z koalicjantem.
Tego porozumienia wciąż jednak nie ma, komisja sprawiedliwości obraduje niespiesznie, nic nie wskazuje, że ustawa zostanie uchwalona na obecnym posiedzeniu Sejmu.
Koalicjantów publicznie krytykuje Ryszard Terlecki. Szef klubu PiS powiedział, że „nie sposób nieustanie wewnątrz naszego obozu negocjować z jego częścią, i to niewielką, ale trzymającą nas w pewnym szachu”, pogroził wyrzuceniem nieposłusznych posłów z list wyborczych i nie wykluczył skrócenia kadencji Sejmu, po którym ziobryści znaleźliby się na politycznym marginesie.