Kiedy Putin zaatakował Ukrainę, przyjaciel, belgijski pisarz, przysłał Grażynie esemes: „Czy jesteś tak samo zaszokowana i zaskoczona tym, co się stało?”. W pierwszym odruchu odpisała: „Ale my się tego spodziewaliśmy!”. I nagle zobaczyła to „my”. Przez 22 lata mieszkania na zachodzie Europy widziała wiele znaków zacierania się podziałów między ludźmi ze wschodu i tymi z zachodu. Do tego stopnia, że o znajomych z Belgii, Francji czy Anglii przestała myśleć i mówić „oni”. Również dlatego, że to słowo kojarzyło jej się z reżimową propagandą czasów komunizmu, gdzie „oni” byli obcym, narzuconym rządem.
„A nie mówiliśmy? Dlaczego nikt nas nie słuchał?” – to był drugi odruch. Powszechny, pełen rozgoryczenia wyrzut, który Sylwia i Grażyna słyszały od znajomych w Polsce i poza nią. Dlaczego podczas tych wszystkich wymian kulturalnych, ludzkich, ekonomicznych, głos zachodu Europy był wciąż na wierzchu, a ten ze wschodu pod spodem, niesłyszalny? Żelazna kurtyna podniosła się, ale ludzie wyjrzeli przez nią tylko w jedną stronę – na zachód. Na wschód nikt nie zerkał, nie był nas ciekaw.
Tak się może wydawać, ale to oczywiście jest zbyt proste, by było prawdą. W świecie zacierania się niuansów, niemyślenia czarno-białego, takie hasła świetnie się sprzedają. „Zachód nic nie robi”, „Ostrzegaliśmy, ale wszyscy nas olali”. Nie do końca wiadomo, kim mieliby być „wszyscy”? Lewica publicystyczna spod znaku Naomi Klein, politycy zachodni, urzędnicy unijni? Jeszcze chwila, a wyjdzie nam dramatyczny tytuł z Hłaski: „Wszyscy byli odwróceni”.
Przyszedł czas na trzeci odruch – myślenia. Zrozumienia, że wojna to czas określania się i bycia określaną.