Błyskotliwy, złośliwy, ironiczny, niezależnie myślący, niedający się zaszufladkować. Indywidualista. Mówił i pisał po swojemu, w niepodrabialnym stylu, który zawdzięczał inteligencji, wyczuciu językowemu i lekturze niezliczonych książek.
„Jak nie lubi, to polubi”
Wszystkie te zalety przekreślały rzecz prosta jakiekolwiek szanse na karierę w naszej wesołej teraźniejszej polityce. Ostatnie lata Ludwika Dorna polityka były zatem raczej smętne. Nieudany start w wyborach 2015 z listy PO, wcześniej równie nieudany związek z Solidarną Polską; jeszcze wcześniej konflikt z Jarosławem Kaczyńskim i wykluczenie z PiS. Dornowi zaczęło być ciasno w partii, którą współzakładał i która jego zdaniem już wówczas skręcała w bardzo niedobrą stronę. Nie miał złudzeń ani co do intelektualnych kwalifikacji otoczenia prezesa, ani do autokratycznego stylu zarządzania na Nowogrodzkiej; nieco później porównał Kaczyńskiego i PiS do sułtana i eunuchów.
Jako jednostka niepokorna Dorn zaczął popadać w niełaskę Jarosława Kaczyńskiego niemal od początku pierwszych rządów PiS. Z funkcji ministra spraw wewnętrznych i wicepremiera został karnie przesunięty na fotel marszałka Sejmu. – Robota jest po to, żeby była robiona, a jeżeli ktoś jej nie lubi, to polubi – podsumował wtedy.
Był kimś więcej niż politykiem
Dorn nigdy nie przebierał w słowach; z lat 2005–07 zapamiętamy „wykształciuchów” czy „pokaż, lekarzu, co masz w garażu”. Nie przepadał – to eufemizm – za dziennikarzami. Ale to były głównie słowa; w sferze werbalnej Dorn pozostał pisowcem, ale coraz mniej podobały mu się czyny jego partii. Dlatego krok po kroku rozchodził się z Kaczyńskim.
Przede wszystkim Dorn polityk był jednak wybitnym parlamentarzystą w czasach, gdy parlament jeszcze coś znaczył. Wielokrotnie nagradzany w prowadzonym przez Janinę Paradowską rankingu „Polityki”, w którym głosowali reporterzy sejmowi z różnych redakcji. Był nie tylko znakomitym mówcą, lecz także skutecznym posłem; to głównie jemu zawdzięczamy ucywilizowanie finansów partii politycznych w 2001 r.
Dorn był jednak kimś więcej niż tylko politykiem. Był autorem bajek dla dzieci i przekładów, w PRL odważnym opozycjonistą, współpracownikiem KOR i działaczem „Solidarności”, ściganym w stanie wojennym.
Lubił pisać i pisał znakomicie. Od 2016 r. współpracował z „Polityką”, a jego ostatni felieton ukazał się 22 marca. Pod koniec lutego długo z nim rozmawiałem, na koniec spytałem o zdrowie. – Znakomicie, nie może być lepiej – odparł. Będzie brakowało tego głosu.