Prezesa Narodowego Banku Polskiego powołuje Sejm na wniosek prezydenta. Andrzej Duda odpowiedni dokument podpisał już 11 stycznia i wskazał w nim, że przez następne sześć lat prezesem ma być Adam Glapiński. Kadencję szef banku centralnego może powtórzyć tylko raz. 23 lutego dokument trafił do sejmowej komisji finansów publicznych. Po przesłuchaniu prezesa-kandydata posłowie wydadzą mu rekomendację. Wszystko miało pójść szybko i sprawnie, bo PiS ma w komisji większość. Ale coś się zacięło.
„Do głosowania może dojść jeszcze na tym posiedzeniu Sejmu. Najpóźniej powinno się odbyć na pierwszym marcowym posiedzeniu” – cytował pod koniec lutego osobę z obozu rządzącego Business Insider Polska. Podobne sygnały – jak pisał dziennikarz Bartosz Godusławski – „płynęły do nas z banku centralnego”. Przyspieszenie głosowania miało być podyktowane tym, co się dzieje za naszą wschodnią granicą. „Zaostrzenie działań militarnych przez Kreml może mieć też reperkusje dla polskiej gospodarki, naszej waluty czy całego rynku finansowego. Dobrze byłoby więc mieć wybór szefa NBP za sobą i dać prezesowi Glapińskiemu pewny mandat do działania” – podkreślał rozmówca Business Insider Polska. Tymczasem wniosek prezydenta przeczekał już siedem posiedzeń komisji finansów publicznych. Na środę w tym tygodniu zwołane są jeszcze trzy, ale nie ma w planie przesłuchania Glapińskiego.
Czytaj też: Klapa Glapińskiego?
Jeszcze większa pensja prezesa NBP
Jego pierwsza kadencja upływa 21 czerwca, więc jest jeszcze trochę czasu, by poddać pod głosowanie stosowny wniosek. Coś się jednak wydarzyło, bo miał być wybrany już w marcu. Rozmówcy „Polityki” twierdzą, że sytuacja w Ukrainie faktycznie miała przyspieszyć ponowny wybór Glapińskiego. I dodają jeszcze jeden powód, bardziej piarowy. – Ustawa o jawności zarobków nakazuje do 31 marca opublikować zarobki prezesa NBP. Mówiło się, żeby wybrać go na drugą kadencję, zanim rozpęta się afera o to, ile znów zarobił, bo to jednak trochę ludzi kole w oczy – opowiada polityk z obozu władzy.
1 kwietnia dowiedzieliśmy się, że prezes Glapiński w 2021 r. zarobił dokładnie 1 mln 115 tys. 739 zł brutto. Na tę kwotę złożyło się wynagrodzenie zasadnicze (w wysokości 33,8 tys. zł do lipca i 47,3 tys. zł od sierpnia), premie i nagrody. Przypomnijmy, że Sejm w zeszłym roku przyjął ustawę o wynagrodzeniach osób na kierowniczych stanowiskach w państwie. Od sierpnia 2021 o 40 proc. wzrosły pensje m.in. ścisłego kierownictwa NBP.
Przy tej okazji znów się potwierdziło, że prezes banku centralnego nie ma wyczucia czasu i społecznych nastrojów. Informację o zarobkach opublikował bowiem w dniu, kiedy GUS podał, że inflacja w marcu wzrosła rok do roku o 10,9 proc. To najwyższy wzrost cen od blisko 22 lat. Ustawa o jawności wynagrodzeń nakazuje prezesowi dzielić się wiedzą na temat swojej pensji za poprzedni rok do 31 marca, więc mógł to zrobić wcześniej. Przeczuwał, że ta podwyżka nieco zirytuje opinię publiczną, więc czekał do ostatniej chwili. Prawdopodobnie liczył też na to, że będzie już wybrany na kolejną kadencję.
Dlaczego Glapiński wciąż nie został wybrany?
W PiS słychać, że jest jakiś kłopot z uzyskaniem większości dla tej kandydatury. – Mówi się, że Mateusz Morawiecki, który wziął odpowiedzialność za stan finansów publicznych, wolałby mieć w NBP zaufanego człowieka. Słychać o Pawle Borysie, prezesie Polskiego Funduszu Rozwoju, jednym z najbliższych współpracowników premiera. Jakieś przepychanki trwają – twierdzi nasz rozmówca.
Premier, jak wiadomo, nie ma w partii żadnego zaplecza, więc sam nic ugrać nie może. Wszystko zależy od woli Jarosława Kaczyńskiego. Relacje między premierem a prezesem nawet się ociepliły, do czego przyczyniła się ich wspólna wyprawa kijowska. Pomaga i to, jak mówią w PiS, „że premier dzielnie staje na forum krajów unijnych” w sprawie ukraińskiej.
To mało prawdopodobne, aby wycofać Glapińskiego. Nasz rozmówca wymienia trzy powody: – Po pierwsze, drożyznę można teraz wytłumaczyć wojną w Ukrainie, ludzie zapominają, że to NBP nie zadbał wystarczająco o wartość złotego, zanim ta wojna się zaczęła. Po drugie, Glapiński to jednak wierny druh Kaczyńskiego, z którym zakładał Porozumienie Centrum. Po trzecie, Andrzej Duda zgłosił już wniosek o reelekcję dla niego – Sejm musiałby go odrzucić, żeby potem prezydent zgłosił nowego kandydata. To wszystko z pewnością jeszcze bardziej osłabiłoby złotego.
Czytaj też: Jak prezes NBP zaprzyjaźnił się z Andrzejem Dudą
Najgorsze notowania NBP od 24 lat
Wracając do ujawnionych właśnie zarobków – wiceprezes NBP Adam Lipiński (przez lata wiceprezes PiS) zarobił w minionym roku 837 tys. zł. Mówiło się, że ta posada to prezent na emeryturę od Jarosława Kaczyńskiego. Niewiele mniej zarobiła pierwsza zastępczyni Glapińskiego Marta Kightley – 894 tys. zł brutto.
Gdyby to Polacy decydowali o zarobkach prezesa Glapińskiego i głosowali w sprawie jego drugiej kadencji, nie zdobyłby większości. „Znacznie gorsze niż przed półroczem i należące do najgorszych w historii naszych badań (czyli od 1998 roku) są notowania Narodowego Banku Polskiego” – podano we wtorek 5 kwietnia w komunikacie CBOS. Dwie piąte pytanych (40 proc., od września spadek o 2 pkt proc.) dobrze wypowiada się o działalności NBP, a źle – jedna trzecia (33 proc., wzrost o 11 pkt).
Widać Polacy jednak pamiętają, że ceny zaczęły rosnąć w szaleńczym tempie, zanim Rosja napadła na Ukrainę. Wiedzą, że prezes NBP trochę za późno zaczął się tą inflacją przejmować i nie zrobił wiele, aby jej zapobiec.
Czytaj też: Słabszy złoty nas nie wzmocni. Zmiany w PIT poprawią Polski Ład?