Agresja Rosji na Ukrainę zmieniła, przynajmniej na razie, postrzeganie hierarchii polskich spraw. W takich momentach następuje uproszczenie życia publicznego, znikają niuanse, a dominuje troska o podstawowe wartości: bezpieczeństwo, zdrowie i życie, zachowanie majątku i środków na utrzymanie. Następuje też specyficzna formalizacja władzy. Zaczynają się liczyć głównie komunikaty rządu, przemowy prezydenta, oficjalne stanowiska instytucji, ogłaszane prawne regulacje. Władza zyskuje na tym, że to ona decyduje, występuje, spotyka się, wizytuje. Przyjeżdżają ważni politycy z Zachodu, bo Polska jest geograficznie akurat w miejscu frontowym i to jest główny powód tej atencji, ale można przedstawiać to jako dowód, że ludzie PiS wrócili do pierwszej ligi, stali się mężami stanu. I wielu w to wierzy, bo zjawisko jednoczenia się wokół władzy w czasach kryzysu to mechanizm, któremu ulegają nawet ci zdający sobie sprawę z jego istnienia.
W takich sytuacjach pojawia się też wezwanie do porozumienia, zakopania wojennych toporów, dla dobra ogółu – w obliczu wydarzeń nadzwyczajnych, o nieznanych i groźnych konsekwencjach. Pytanie brzmi, czy takie apele mają szanse wykroczyć poza fazę rutynowych, piarowych chwytów, na których chce się coś ugrać na wyborczą przyszłość. I jak to wojenne pojednanie miałoby wyglądać. Warto przyjrzeć się pewnym trendom.
Jak się ustawia kompromis.
Pole ewentualnego kompromisu opozycji z PiS w nowej sytuacji wojennej zarysowała ostatnio socjolożka Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, związana z ruchem Szymona Hołowni, w wywiadzie dla OKO.press. Powiedziała tam: „Trzeba doprowadzić do zmian w praworządności zgodnie z wyrokami TSUE, rozumiejąc jednocześnie, że ci, którzy chcieliby uruchomienia KPO przy zachowaniu absolutnie wszystkich zaprojektowanych zmian, też muszą się posunąć.