Rozumiem, że Jarosława Kaczyńskiego szlag trafia. Wpatrzony we własny pępek, dowiedział się nagle o milionach Polaków, którzy spontanicznie połączyli siły, by pomóc Ukraińcom. Jak to tak? Bez żadnego trybu? Bez ustawy sejmowej? Bez reasumpcji? Niezgodnie ze strategią PiS, że Polskę trzeba rąbać na coraz mniejsze skłócone kawałki? No ale nie mógł przecież ani prezes, ani żaden Kamiński czy Błaszczak granicy z Ukrainą otoczyć stanem wyjątkowym i zabronić wstępu organizacjom humanitarnym lub dziennikarzom.
Putin chyba zrozumie, że obiady premiera Morawieckiego z Marine Le Pen i Salvinim oraz szampany z Orbánem zostaną chwilowo odłożone. Tylko czy ktoś widział bardziej niezręczną sytuację niż ta, że nagle musimy się bratać z całą Unią Europejską, tą „wyimaginowaną wspólnotą”, i wprowadzać najsurowsze sankcje dla Rosji? Faworyt Kremla Trump przegrał i nie zdążył rozwiązać NATO, więc doszło do tego, że ściskamy się z demokratą Bidenem. Niełatwo być elastycznym politykiem.
Ale Kaczyński jest. W mig się połapał, że teraz mamy świetny moment, by wyprzedzić innych, i ogłosił (który to już raz?) odbudowę naszej wspólnoty narodowej. Metodą „pedagogiki społecznej”. Czyli taki pogłębiony Czarnek. Trzeba słuchać rządu, a nie awanturować się w Sejmie, demonstrować na ulicach i atakować jedynie słuszną linię partii. Społeczeństwo ma służyć władzy i bić brawo na jej widok. Na tym będzie polegała odbudowa. Niech nas nie rozpraszają drobiazgi, że Pegasus wciąż podsłuchuje, że praworządność zwinięta w wałek leży – wraz z wyrokami TSUE – w piwnicy u Ziobry, że omikron wciąż kładzie do trumien prawie 300 osób na dobę. Rząd te sprawy zamknął.
No, mamy jeszcze naszego pączuszka w masełku z marmoladką różaną oraz odpowiedzialnością przed Bogiem i historią.