W obliczu napaści Rosji na Ukrainę niepokoi informacja, że nie dotrze do Polski 250 obiecywanych przez prezesa Kaczyńskiego i ministra Błaszczaka czołgów Abrams. Według ich zapowiedzi część czołgów miała być w tym roku, tymczasem Amerykanie przewidują, że dotrą one do Polski ok. 2025 r. Okazuje się, że na razie wspomniane Abramsy nie istnieją, nie podpisano nawet umowy, na mocy której miałyby być wyprodukowane.
Rozbieżności między zapowiedziami Błaszczaka a deklaracjami strony amerykańskiej mogły wziąć się stąd, że rozmowy były prowadzone po angielsku i minister nie wszystko zrozumiał. Uważam, że trudno go za to winić, podobnie jak za to, że wyjechał z Waszyngtonu przekonany, że kupuje Abramsy nówki, gdy tymczasem Amerykanie twierdzą, że czołgów tych już nie produkują i mogą nam sprzedać jedynie Abramsy „głęboko zmodernizowane”.
Nie dysponując Abramsami, Polska na razie musi odstraszać Rosję czym innym. Według mnie doskonale nadają się do tego niektórzy politycy Zjednoczonej Prawicy; straszny jest np. marszałek Terlecki, minister Sasin czy siejący grozę swoimi wypowiedziami europoseł Jaki. Do tej pory skupiali się oni na zastraszaniu Niemiec i Komisji Europejskiej, czas, żeby teraz rzucili siły na Rosję.
Chociaż z ofensywy na kierunku brukselskim nie powinni rezygnować, bo zdaniem propisowskich publicystów stamtąd grozi nam obecnie największe niebezpieczeństwo. Redaktor Jachowicz w portalu wPolityce ostrzega, że w czasie gdy Rosja najeżdża Ukrainę, UE brutalnie atakuje Polskę, usiłując wypchnąć ją ze swojej struktury. I nie pozostawia złudzeń, że cele obu najeźdźców są identyczne: Rosja chce obalić legalny rząd w Kijowie, UE dąży do obalenia rządu Zjednoczonej Prawicy. Z tym że jego zdaniem „karmiąca się oparami obsesji” Unia ma w Polsce łatwiejsze zadanie niż Rosja na Ukrainie, bo w swoich wysiłkach „może liczyć na pomoc opozycji”.