Kraj

Antyunijne billboardy za 12 mln zł. Z naszych kieszeni

Antyunijna reklama w Kielcach Antyunijna reklama w Kielcach Paweł Małecki / Agencja Gazeta
Celem kampanii PiS, której patronuje Jacek Sasin, jest zrzucenie z siebie winy i pokazanie palcem na UE i rząd Tuska, rzekomo winnych krzywdy Polaków. Polaków, których władza chce umocnić w egoizmie.

Polskie spółki energetyczne zmówiły się z PiS, aby upowszechniać dezinformację na temat przyczyn gwałtownych wzrostów cen energii dla rożnych kategorii odbiorców, łącznie z gospodarstwami domowymi. Zmasowana kampania kłamstw ma przekonać Polaków, że „winien” jest Donald Tusk i Unia Europejska, bo aż 60 proc. ceny energii jest pochodną dramatycznie rosnących kosztów zakupu praw do emisji CO2. To zaś jest wynikiem złej konstrukcji systemu handlu prawami do emisji (ETS), które stały się przedmiotem spekulacji giełdowej. W domyśle: gdyby nie te unijne regulacje i serwilizm poprzedniego polskiego rządu, dziś za prąd płacilibyśmy dwa razy mniej.

Kampania pod patronatem Sasina

Jednym z najbardziej szokujących elementów tej kampanii oszczerstw i manipulacji jest masowo wieszany w kraju billboard, zamówiony przez grupę spółek energetycznych zależnych od państwa (na czele z Polską Grupą Energetyczną i jej prezesem Wojciechem Dąbrowskim), na którym w żarówkę wpisano gwiazdy znane z flagi Unii Europejskiej.

Kampanii patronuje minister aktywów państwowych Jacek Sasin, a kosztowała ona, jak podaje Wirtualna Polska, ponad 12 mln zł. Realizuje ją firma Ströer. Napis na plakacie głosi: „Opłata klimatyczna Unii Europejskiej to aż 60 proc. kosztów produkcji energii”. W domyśle (dla osoby niezorientowanej) – również 60 proc. ceny tejże energii.

Na tym jednakże nie koniec, bo dopisano jeszcze: „Polityka klimatyczna UE = droga energia, wysokie ceny”. Nie trzeba chyba tłumaczyć, że za upowszechnianie tych kłamstw i manipulacji zapłaciły spółki energetyczne, a pośrednio my, ich klienci.

PiS pokazuje palcem na UE i Tuska

Wszystko to jest jednym wielkim łgarstwem. Europejski system handlu prawami do emisji CO2, wymuszający transformację energetyczną w kierunku niskoemisyjnych odnawialnych źródeł energii (ewentualnie również energetyki atomowej) i odchodzenia od paliw kopalnych, został stworzony specjalnie po to, aby rosnące z czasem koszty emisji, a co za tym idzie, koszty energii elektrycznej, skłaniały rządy do zamykania elektrowni węglowych, jednocześnie wyposażając te rządy w środki na przeprowadzenie transformacji.

Płacimy wysokie ceny za prąd (znacznie wyższe niż w krajach z dużym udziałem OZE) zgodnie z założeniem skutecznego, jak widać, systemu, gdyż właśnie uparcie nie realizujemy zobowiązań do rozwijania OZE i odchodzenia od energetyki opartej na węglu, zaś kwoty, jakie nasz rząd uzyskuje z handlu emisjami (w zeszłym roku 25 mld zł), w większości przeznaczane są na inne cele, czyli sprzeniewierzane.

Tego wszystkiego Polakom rząd PiS nie wyjaśnia, bo jego celem jest zrzucenie z siebie winy i pokazanie palcem na UE i rząd Tuska, rzekomo winnych krzywdy Polaków. Polaków, których władza chce umocnić w egoizmie, pochwalając brak solidarności z innymi społeczeństwami w podejmowaniu wysiłków i ponoszeniu wydatków na ratowanie klimatu. Nie wiadomo już, co jest tutaj obrzydliwsze i bardziej amoralne: szczucie Polaków przeciw Unii i skrajna nielojalność wobec wspólnych instytucji i partnerskich krajów Zachodu czy propagowanie postawy zbiorowego narcyzmu i egoizmu. Jedno i drugie jest czymś zupełnie niesłychanym. Czy znane są inne przypadki, w których rządy krajów członkowskich opluwają UE w specjalnie do tego celu stworzonych kampaniach propagandowych?

Czy wyborcy w to uwierzą?

Polacy mają niczego nie rozumieć i nie wiedzieć, o co nietrudno, bo system jest skomplikowany, a przyczyny wzrostu cen złożone. Bezwstydni ministrowie i prezesi wraz z całym aparatem propagandy mogą więc bezkarnie manipulować ludźmi, przekonując ich, że Polska płaci coś w rodzaju kar za emisję dwutlenku węgla, które to „kary” doliczane są do rachunków za prąd. A wszystko to dlatego, że Unia nas dyskryminuje, na co świadomie zgodził się zdradziecki i nieodpowiedzialny rząd Donalda Tuska.

I faktycznie – Polacy raczej nie wiedzą, czym jest handel prawami do emisji i że kwoty ze sprzedaży tych uprawnień trafiają do rządu, a tym bardziej nie są świadomi, jak nieuczciwa jest polityka rządu, który stara się najbardziej jak można odwlec wyłączenie elektrowni węglowych, nie licząc się z zobowiązaniami i przyjętymi przez UE celami klimatycznymi.

W dodatku władza może liczyć, że jej wyborcy bezkrytycznie uwierzą w suflowane im kłamstwo, że opłaty za prawa do emisji stanowią aż 60 proc. ceny prądu. Wszystkie wypowiedzi niezależnych ekspertów, jakie można znaleźć w internecie, dezawuują to kłamstwo – w rachunkach prywatnych użytkowników koszty netto zakupu praw do emisji CO2 stanowią 20–30 proc. Byłoby zaś o wiele mniej, gdyby jak należy rozwijano w Polsce energetykę wiatrową, wodną i słoneczną.

Billboardy. Kolejna przekroczona granica

Rząd PiS każdego dnia pomawia i szkaluje. Każdego dnia w żywe oczy wypiera się swych bezeceństw. Każdego dnia popełnia też nowe. Jak długo mamy patrzeć ze spuszczonymi rękami na ten festiwal hucpiarstwa i bezwstydu? Czy pozwolimy, aby ze szczętem rujnowano dorobek III RP, kompromitowano nas w Europie i na świecie, a w konsekwencji rzucano nas na kolana przed Rosją, która, jak to już dzisiaj wiemy, chciałaby znowu widzieć nas w roli „bliskiej zagranicy”?

Podczas demonstracji przeciwko nielegalnej budowie muru na granicy z Białorusią Janina Ochojska powiedziała, że protesty to za mało. Z pewnością. Jeśli nie będziemy umieli stawiać oporu, organizując się w zakładach pracy i instytucjach, nawet wybory mogą nie powstrzymać upadku państwa. Nieszczęsne plakaty skierowane przeciwko Unii Europejskiej to w warunkach polskich tylko incydent, ale incydent, poprzez który kolejna granica bezczelności i wrogości wobec naszych europejskich partnerów została przekroczona.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną