W internecie poruszenie – psycholożka pracująca z dziećmi o specjalnych potrzebach Dorota Lubas zamieściła w mediach społecznościowych zdjęcie klasówki pokreślonej czerwonym długopisem. Widać, że nauczycielka, która sprawdzała pracę, nie wzięła pod uwagę ograniczeń ucznia z orzeczeniem o dysleksji. Na pracy roi się od uwag, skreśleń, komentarzy, a nawet drwin. Przykro patrzeć na ten kawałek papieru, bo to smętny obraz szkolnej historii podcinania skrzydeł. Ktoś powie: taka praca pedagoga, nie będzie chwalić, jeśli uczeń nie opanował materiału. Jeszcze by się rozbisurmanił. A szkoła, wiadomo – nie umiesz? To się naucz! „Kiedyś nie było żadnych dysleksji, dysortografii i innych wynalazków!”, napisał ktoś pod postem. Prawda, kiedyś bito linijką po łapach. I proszę, ile osób wyszło po tym na ludzi! A ilu na psychopatów.
Dla nas widok tej pracy (literackiej, to było opowiadanie) był wyjątkowo bolesny. Odezwały się szkolne traumy, brutalne uwagi o braku wiedzy, cała gama poniżeń. Edukacyjne doświadczenia Sylwii są trudne i chociaż minęło sporo czasu, zrobiła doktorat i pracuje na uczelni, to koszmary wracają. Wtłaczanie w normę, przykładanie do szablonu i udowadnianie, że jest się zerem – to wspomnienia wielu z nas.
„Tysiąclatka”, do której chodziła Grażyna, była esencją „normalności”. Nauczycielka muzyki zwracała się do uczniów per „debilu”, geograficzka zrównywała dziewczyny z błotem. Chłopaków fizycznie i psychicznie dręczył matematyk. Nauczyciel wuefu komentował wielkość piersi nastolatek. Jedynie fizyczka była osobą wielkiej kultury, do uczniów i uczennic zwracała się z szacunkiem, dzięki czemu Grażyna miała dobre oceny z fizyki.
Koszmar szkolny – wyzwiska, zmuszanie do posłuszeństwa, upokarzanie, zaczynanie lekcji o nieludzkiej porze, nakaz nieruchomego siedzenia w ławkach, zabijanie naturalnej ciekawości dziecka – znamy to wszyscy.