Wbrew nadziejom działaczy oświatowych i wielu rodziców tzw. lex Czarnek bezproblemowo przeszło przez Sejm. To oznacza, że już tylko kilka tygodni (procedura senacka plus podpis prezydenta – chyba że ten znów zawetowałby pomysł swoich politycznych mocodawców) dzieli wymyślone przez szefa resortu edukacji przepisy od wejścia w życia. W praktyce przekazują one całkowitą kontrolę nad szkołami kuratorom powoływanym przez MEiN. Będą mogli oni jednoosobowo odwołać dyrektora i decydować o tym, jakie zajęcia mogą prowadzić w placówkach organizacje pozarządowe.
Głosowanie w Sejmie poprzedzały oratorskie popisy Przemysława Czarnka. Zarzucał opozycji, że odpowiada za pogarszający się stan psychiczny uczniów („Robicie dzieciom wodę z mózgu, powodujecie rozchwianie emocjonalne tych biednych dzieci w szkole, a następnie mówicie, że depresji dostają”). W nawiązaniu do uwag dotyczących centralizacji szkół grzmiał, że głosowanie nad jego ustawą to w istocie plebiscyt dotyczący ustroju państwa („Czy jesteśmy za Polską silną (…), czy też jesteście za decentralizacją totalną państwa, czyli za rozbiciem dzielnicowym?!”). A z ust posłów Zjednoczonej Prawicy padały słowa, że lex Czarnek to „boże przepisy” i dlatego należy je uchwalić.
Marek Pleśniar, dyrektor biura Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty, zdziwił się, że projekt uzyskał aż tak silne poparcie. Przyjęto go z przewagą 13 głosów: – Ale organizacjom pozarządowym udało się przekonać wielu Polaków, że zmiany są niekorzystne, odbiją się także na pogorszeniu kondycji psychicznej dzieci – podkreśla. I dodaje, że za sprawą samego ministra Czarnka dyskusja skupia się głównie wokół prowadzenia w szkołach edukacji seksualnej, ale osobnej zgody kuratora będzie wymagało także przeprowadzenie zajęć z innych obszarów.