Pierwsze to „Gazeta Wyborcza” i Agora. Nie mnie rozsądzać wewnętrzne spory, zwłaszcza że niewiele wiadomo, ale krzyczeć chyba wolno. To nie jest cudzy spór. To spór nasz, który dotyczy setek tysięcy, a może i miliona czytelników. „Gazeta”, mimo nieustannych na nią ataków oraz szczucia na jej szefostwo, pozostaje liczącą się siłą, filarem kruszącej się demokracji w Polsce. Nie bez powodu jedną z pierwszych (odwołanych później) decyzji Ministerstwa Sprawiedliwości był zakaz prenumeraty „Gazety”, POLITYKI i kilku innych tytułów.
„Gazeta” to wciąż bogate źródło informacji i opinii. Pod względem liczby i powagi ujawnionych faktów oraz afer nie ma sobie równych. Mimo kurczącego się nakładu wersji papierowej (z tej korzystam) pozostaje najbardziej opiniotwórczą gazetą w Polsce. Władza jej nienawidzi i ma powody. Bliskie Zjednoczonej Prawicy gazety i czasopisma nie cierpią „Wyborczej”. Czerska pozostaje jedną z ostatnich barier osłaniających nasz kraj przed zalewającym go błotem. Jest także Czerska ważnym ambasadorem Polski za granicą, alternatywnym dla propagandy oficjalnej. Sama myśl, że „Wyborczej” miałoby nie być i to z powodu konfliktu wewnętrznego, każe bić na alarm i apelować do zainteresowanych o rozwagę i odpowiedzialność za dzieło, które stworzyli. „Wyborcza” to więcej niż gazeta, to instytucja rozpoznawalna i prestiżowa marka. Jak można zmarnować taki skarb i podać go na tacy Kaczyńskiemu?
Drugie zmartwienie to antyniemiecka tyrada prezesa PiS na spotkaniu przedstawicieli skrajnie prawicowych partii i stowarzyszeń w Warszawie. To, że Kaczyński wypływa na szersze wody, że spełnia swoje marzenie o powstawaniu z kolan, to jeszcze nie jest najgorsze. Ale to, że w nacjonalistycznym amoku roznieca konflikt polsko-niemiecki, budzi z takim trudem uśpione demony – tego wybaczyć nie można.