Kraj

Wejdą, nie wejdą?

Prezydent Putin wielokrotnie uprzedzał nas, co myśli o państwowości Ukrainy i jej obecnych granicach. Mówił o Ukrainie jako o sztucznym zlepku już na szczycie NATO w Bukareszcie w 2008 r. Kusił Tuska sugestią, że „Lwów to polskie miasto” 1 września 2009 r. w Sopocie. W lipcu bieżącego roku opublikował manifest zawierający wszystkie imperialne mity, przeinaczenia i kłamstwa z oczywistym wnioskiem, że Ukraina, która nie chce być protektoratem Rosji, zostanie terytorialnie rozgrabiona. Aby postawić kropkę nad i, esej prezydenta kazano przeczytać wszystkim rosyjskim żołnierzom.

Po wiosennej próbie generalnej dziś ma otaczać Ukrainę około stu batalionowych grup taktycznych gotowych ponoć do uderzenia z trzech stron: od Donbasu na Zaporoże, z Krymu na Odessę i z Białorusi na Kijów. Jeśli Rosja zaatakuje w obecnym stanie gotowości Ukrainy, to zapewne taką wojnę w ciągu paru tygodni wygra. Wynik może być bardziej wyrównany, jeśli Rosja spróbuje zaatakować tylko armią stałą, a Ukraina zdoła zmobilizować pod broń kilkaset tysięcy obywateli. Rosjanie mają oczywiście olbrzymią przewagę techniczną, ogniową i orientacyjną na polu walki. Ale odważny piechur ze zwykłym granatnikiem jest w stanie zniszczyć większość typów rosyjskich czołgów. Putin nie może liczyć, że weźmie pół Ukrainy bez strat, jak Krym.

Zachód nie ma tym razem złudzeń i równie szczerze Rosję przestrzega. Zaatakowanie Ukrainy oznaczałaby zamrożenie projektu Nord Stream 2, sankcje gospodarcze, odcięcie Rosji od zachodniego systemu rozliczeń finansowych, pomoc sprzętową Ukrainie i skokowe zwiększenie wydatków zbrojeniowych członków NATO. Oznaczałaby też zerwanie negocjacji z Zachodem o stosunek Rosji do rywalizacji USA-ChRL. Rosja wepchnęłaby się w rolę wasala Chin. Byłaby to fatalna wiadomość dla Polski, gdyż zamiast dalekim zapleczem produkcyjnym rywalizacji amerykańsko-chińskiej, stalibyśmy się państwem frontowym tego konfliktu.

Polityka 50.2021 (3342) z dnia 07.12.2021; Komentarze; s. 8
Reklama