Za komentarz wystarczyłaby już sama lista gości piątkowo-sobotniego zjazdu skrajnie prawicowych partii, nazywanych przez pisowskich organizatorów nie wiadomo dlaczego „konserwatywnymi”, bo z konserwatyzmem nie mają nic wspólnego. Przyjechali liderzy nacjonalistycznych ugrupowań: Marine Le Pen z francuskiego Zjednoczenia Narodowego, lider węgierskiego Fideszu Viktor Orbán (jedyny poza Mateuszem Morawieckim urzędujący premier) czy Santiago Abascal z hiszpańskiej formacji Vox.
Czytaj też: Kto bił brawo Morawieckiemu? Z kim PiS przyjaźni się w Europie
Le Pen już jest OK
Jeszcze w 2017 r. prezes PiS Jarosław Kaczyński zarzekał się, że z taką Le Pen ma „tyle wspólnego co z Władimirem Putinem”, teraz siada z nią przy jednym stole, żeby debatować o przyszłości Europy. Morawiecki zaś spotyka się z nią już po raz kolejny. Porównanie z Putinem nie było zresztą przypadkowe: wiadomo, że partia Francuzki jest finansowana przez Kreml, brała pożyczkę w Moskwie. Wśród innych zaproszonych gości nie brakowało zresztą sympatyków rosyjskiego dyktatora.
Reszta uczestników szczytu to przedstawiciele mniej lub bardziej marginalnych nacjonalistycznych partii i partyjek. Mieli robić masę i pozwolić stworzyć złudzenie, że za PiS stoi cała Europa, a w przyszłości kroi się jakaś wielka międzynarodówka nacjonalistyczna. Przyjechały holenderska partia JA 21, belgijski Interes Flamandzki, Prawdziwi Finowie, Estońska Konserwatywna Partia Ludowa, rumuńska Narodowo-Chłopska Partia Chrześcijańsko-Demokratyczna.