Po pierwsze, nasz rząd tego, co się dzieje na granicy, spodziewał się i na to cierpliwie czekał, nic nie robiąc, żeby temu zapobiec. O ile więc Łukaszenka zdecydował o treści tego konfliktu, o tyle PiS zdecydował o formie. Nasz półdyktator i białoruski dyktator razem na tym korzystają, każdy realizując swoje interesy. A że wyjątkowo szkodzą własnym państwom i społeczeństwom, to inna sprawa.
Już w pierwszej połowie tego roku uchodźcy zaczęli być przepychani na Litwę i Łotwę TYSIĄCAMI. Wywoływali tam ogromne napięcia społeczne. Dzielili społeczeństwo, forsowali granicę. Rządy państw bałtyckich budowały mury, sprowadziły Frontex i razem z Komisją Europejską zaczęły przeciwdziałać kryzysowi w miejscach, skąd siły specjalne Łukaszenki ich sprowadzały.
Czyli WSZYSTKO, dosłownie WSZYSTKO można było przewidzieć i było kilka miesięcy, żeby odezwać się do KE, pozamykać te kanały, zbudować ogrodzenie, przygotować się. Nie zostało zrobione nic. Jakby brakowało sygnałów ostrzegawczych, to w czerwcu Łukaszenka wypowiedział umowę o readmisji uchodźców. Dalej nic.
Czytaj też: PiS zasłania nam właśnie oczy i zatyka uszy
Kryzys na granicy. PiS w magazynie z prochem
A gdy w końcu zaczęło się dziać w Polsce, rząd przyglądał się, jak uchodźcy zalewają granicę. Robiono tylko to, co pasuje piarowo. „Czyste złoto”, jak to mawia premier Morawiecki.