Te daty są już symboliczne. 22 października 2020 r. Trybunał Julii Przyłębskiej orzeka, że „aborcja z powodu ciężkiej wady płodu jest niezgodna z polską konstytucją”. Polki znów wychodzą na ulice pod sztandarem Strajku Kobiet, z gniewnymi hasłami na ustach i plakatach. 27 stycznia 2021 r. Trybunał publikuje orzeczenie, prawo wchodzi w życie. 22 października 2021 r. mija rok od wyroku, jest okazja do refleksji, podsumowań i skromniejszego protestu Polek pod hasłem „Bronimy życia”. A kilka dni później, tuż przed Wszystkimi Świętymi, Polską wstrząsa śmierć 30-letniej Izy z Pszczyny, pierwszej ofiary „wyroku na kobiety”. I znowu ludzie wyszli na ulice. W ostatni weekend w wielu miastach Polski odbyły się wielotysięczne manifestacje ku czci Izy.
W sieci niczym viral niosą się teraz jej esemesy do matki. „Dziecko waży 485 gramów. Na razie dzięki ustawie aborcyjnej muszę leżeć. I nic nie mogą zrobić. Zaczekają, aż umrze lub coś się zacznie, a jeśli nie, to mogę spodziewać się sepsy. Przyspieszyć nie mogą. Musi albo przestać bić serce, albo coś się musi zacząć”. „W sumie może być też tak, że w każdej chwili dostanę sepsę”. „Dali kroplówkę, bo z gorączki się trzęsłam. Dobrze, że termometr wzięłam, bo nikt nie mierzy. Miałam 39,9”. „Masakra. Jeszcze tak nie miałam”. „Tragedia. Moje życie zagrożone”.
Iza trafiła do szpitala w 22. tygodniu ciąży, bo odeszły jej wody. Zdiagnozowano bezwodzie. I czekano. Reportaż „Uwaga” w TVN ujawnia porażające szczegóły: kobieta zgłaszała, że źle się czuje, wymiotowała. W odpowiedzi słyszała, że to przeziębienie.
– Izabela to pierwszy i na razie jedyny śmiertelny przypadek kobiety, której odmówiono aborcji mimo zagrożenia życia, bo w wielu innych zareagowałyśmy na czas – mówi Kamila Ferenc, koordynatorka zespołu prawnego Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny.