Nie szkodzą partii Kaczyńskiego demonstracyjny nepotyzm, pandemia, zjadająca oszczędności inflacja, skrzynka Dworczyka, drakońskie prawo antyaborcyjne, ignorowanie protestów społecznych i branżowych (jak w przypadku „białego miasteczka”) czy wielki konflikt z Unią Europejską. Czy naprawdę Kaczyński stworzył ugrupowanie odmienne od wszystkich innych, czy zaaplikował społeczeństwu hipnozę? Jest tu kilka ważnych tropów, wskazywanych także przez ekspertów od społecznej komunikacji. Przyjrzyjmy się im.
Unieważnienie opinii publicznej.
Kiedy niedawno w Austrii skierowano zarzuty wobec premiera Sebastiana Kurza, społeczna krytyka była tak duża, że Kurz nie miał wątpliwości, by podać się do dymisji. Jego przewiny, czyli manipulowanie sondażami za rządowe pieniądze, wydają się niczym wobec zawłaszczenia w Polsce telewizji publicznej i wspierania budżetowymi miliardami propagandy partii rządzącej. Ale tam jest normalna prokuratura i normalna opinia publiczna. W Polsce taka afera, i wiele innych, nie robi większego wrażenia, ponieważ nie istnieje kategoria „oburzenia opinii publicznej”, podobnie jak wspólne rozumienie wstydu i „obciachu”. Są bowiem co najmniej dwie rozłączne opinie publiczne, pisowska i opozycyjna, które się nawzajem unieważniają. W efekcie nie ma żadnej. To, co w opinii opozycji i jej elektoratu jest podłe, niehonorowe, niedopuszczalne i skandaliczne, w oczach drugiej strony jawi się jako godne, patriotyczne i konieczne. To rozdwojenie moralne sprzyja PiS, bo za tą opcją stoi bardziej zwarte środowisko, z mniejszymi wątpliwościami, bez symetryzowania. Po stronie opozycyjnej zaś jest wiele niuansów, wewnętrznych sporów i złośliwości. Rządząca prawica nie podlega tak niszczącej walce, jak ta trwająca na opozycji: między lewicą a liberałami.