PiS chce powołania państwowego urzędu do spraw prokreacji. Poseł Bartłomiej Wróblewski, który doprowadził w Trybunale Julii Przyłębskiej do wyroku antyaborcyjnego, a ostatnio próbował zostać Rzecznikiem Praw Obywatelskich, przygotował już wraz z partyjnymi towarzyszami odpowiedni projekt nowej instytucji z nową i kadencyjną (dwie po siedem lat) fuchą prezesa. Poseł Wróblewski oczywiście nie gwarantuje sobie w ustawie szefostwa – prezes ma być bowiem wybierany w trybie podobnym do wyłaniania szefa IPN. Ale zapewne może liczyć na taki wybór jako ojciec założyciel. Nazwa urzędu ma brzmieć „Polski Instytut Demografii i Rodziny”. I – nomen omen - już w samej ustawie gwarantuje się prawo zatrudniania w nowym urzędzie członków rodziny.
Projekt właśnie wpłynął do Sejmu. Powołanie instytutu ma kosztować 30 mln zł. „Taniocha” w porównaniu np. do „naszpikowanego elektroniką muru” na granicy polsko-białoruskiej. Potem, oczywiście, trzeba go będzie utrzymać – na rządowych pensjach. A także zagwarantować środki na rozmaite analizy i opracowania demograficzne zlecane zapewne wedle starego dobrego mechanizmu rozdawania grantów przez rządowe instytucje, znanego choćby z głośnego ostatnio Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry.
Oficjalnie celem instytutu ma być zwiększenie prokreacji. „Oczywistym jest, że wzrost demograficzny stanowi podstawowy czynnik zapewnienia trwania społeczeństwa oraz jego rozwoju” – czytamy w uzasadnieniu. Faktycznie, bez prokreacji naród nie da rady. Prokreację mają zapewnić opracowania i strategie tworzone przez instytut, jego praca edukacyjna i informacyjna.
Ale chyba nie tylko.
Czytaj też: