Ten stół od dawna zresztą jest popękany, a siedzący przy nim Polacy podzieleni na co najmniej dwie krzyczące na siebie strony. Chodziło jednak o to, aby wstrząsnąć widownią i polską debatą publiczną, wyostrzyć w niej linie podziału, zmusić nas do konfrontacji z ciągle wypieraną przeszłością. Film skonfliktował jednak Polskę w dość zaskakujący sposób, inaczej niż się spodziewaliśmy. Recepcja „Wesela” jest co najmniej równie ciekawa, jak sam film. Nawet jeśli dyskusje często toczą się obok tego, co stanowi meritum dzieła Smarzowskiego.
Szczególnie widać to w prawicowych reakcjach na film. Autorzy z tamtej strony świadomie unikają dyskusji o przedstawionym przez reżysera kawałku polskiej historii, zamiast tego od razu przechodzą do najcięższych ataków. Najdalej posunął się w nich chyba artykuł Jakuba Maciejewskiego, opublikowany na portalu „wPolityce”.
Kino od Goebbelsa
Autor określa film jako antypolski i goebbelsowski. Zdaniem Maciejewskiego Smarzowski jest gorszy niż filmowi propagandziści III Rzeszy i ZSRR: „reżyserzy Goebbelsa czy sowiecki twórca Michaił Romm pokazywali w swoich filmach […] część mieszkańców Polski pozytywnie. Smarzowski nie certoli się – Polacy to świnie, naziści, prymitywy, antysemici, prostytutki, rasiści, homofoby i męscy szowiniści”. Pretensje, które Maciejewski zgłasza pod adresem Smarzowskiego są przy tym czasem trudne do zrozumienia. Publicysta skarży się na przykład na to, że w filmie „gdy Niemcy siedzą przy stole na uboczu i rozprawiają o muzyce Wagnera, Polacy jako największa dzicz bije pałkami spędzonych na rynek Żydów”. Scena ta wprowadza przecież do historii o polskich pogromach z 1941 r. wątek, o który zawsze upominała się prawica od czasu publikacji „Sąsiadów”: niemieckiej okupacji oraz roli, jaką pełnili Niemcy dla inspiracji antysemickich zbrodni.