24 mld zł przez dziesięć lat ma kosztować wprowadzenie nowej ustawy o obronie ojczyzny. Okazuje się jednak, że ten szacunek nie odnosi się planowanych do 250 tys. żołnierzy zawodowych, czyli tak naprawdę nie pokrywa dwukrotnej rozbudowy armii.
Czytaj też: Armia Kaczyńskiego. Wielka, ale dokładnie nie wiadomo jaka
Bonusy dla armii – trzeba będzie poczekać
Wydatki na wojsko mają rosnąć szybciej, ale nie w skali, która umożliwiałaby stworzenie armii liczącej 250 tys. wojska zawodowego (dodatkowe 50 tys. Wojsk Obrony Terytorialnej od początku było w planach, choć ich realizacja stale się odsuwa).
Załączony do projektu ustawy o obronie ojczyzny szacunek finansowy przewiduje wydanie w ciągu dziesięciu lat 24 mld zł, co jest kwotą niemałą, ale nieprzystającą do ponaddwukrotnego powiększenia sił zbrojnych (obecnie w Wojsku Polskim jest 113 tys. żołnierzy zawodowych). Owe 24 mld zł to mniej niż połowa obecnego rocznego budżetu MON i, jak wynika z zapisów projektu, pieniądze te mają pokryć głównie wydatki osobowe, czyli uposażenia i wszelkie dodatki do pensji (ich wzrost jest przewidziany – ale nie od razu). Zwiększone wydatki dla żołnierzy pełniących służbę mają być uruchomione za ponad rok, co sugeruje, że ustawa obronna Kaczyńskiego i Błaszczaka wcale nie musi być szybko wprowadzona w życie. A to z kolei może skłaniać do wniosku, że być może jej celem wcale nie są szybkie inwestycje w siły zbrojne, a raczej w poszerzanie wyborczej bazy.
W tabeli wydatków będącej częścią „oceny skutków regulacji” przyjęto bowiem, że w 2022 r. budżet nie poniesie jeszcze żadnych kosztów związanych z nową ustawą. Za to w kolejnym zwiększone wydatki osobowe to niemal 3 mld zł. Jak wielki to wzrost, widać, gdy porówna się ten dodatkowy zastrzyk z adekwatną pozycją w projekcie budżetu obronnego na przyszły rok (właśnie zaprezentowaną w Sejmie). Wydatki osobowe MON wynoszą tam 13,45 mld, czyli mowa o ich zwiększeniu w 2023 o niemal jedną czwartą. Ministerstwo szacuje, że obiecane dodatki za dłuższe pozostanie w służbie (1,5 tys. zł po 25 latach i 2,5 tys. zł po 28,5 roku) obejmą w sumie ponad 13 tys. żołnierzy. Korzystniejsze ma być też naliczanie odprawy mieszkaniowej dla kończących służbę.
Ale na dodatkowe bonusy żołnierze będą musieli poczekać, mimo że ogłaszający je politycy zdawali się kłaść nacisk na pilność inwestycji w wojsko. Po pierwsze, legislacyjna obróbka nowej ustawy obronnej zapewne trochę potrwa. Projekt jest dopiero na etapie wewnątrzresortowych uzgodnień, potem czeka go kilka tygodni ustaleń międzyresortowych, w praktyce może trafić do Sejmu na początku przyszłego roku. Kiedy z parlamentu wyjdzie? Większość PiS i jego nowych koalicjantów jest mniej chwiejna niż kilka tygodni temu, ale w Senacie opozycja nie odpuści szansy, by solidnie projekt przenicować.
Po drugie, PiS może się wcale nie spieszyć. Choć Jarosław Kaczyński wziął ustawę pod swoje skrzydła, zapowiedział odejście z rządu na początku roku. Kalendarz wyborczy podpowiada też, że zastrzyk finansowy w kieszeniach żołnierzy powinien się przełożyć na ich optymizm, ale najlepiej, by stało się to w 2023 r., na kilka miesięcy przed wyborami. Rządzący wiedzą, że dobry humor wyborców „obdarowanych” szybko mija, zwłaszcza w czasach szalejącej inflacji.
Czytaj też: Rok wicepremiera Kaczyńskiego. Czy Polska jest bezpieczniejsza?
Na który rok szykuje się Błaszczak?
Inny wniosek z założonego kalendarza zmian może mieć również wyborczy, choć bardziej odległy i ciekawszy kontekst. Ustawa wprowadza szybsze niż obecnie zaplanowane dojście do poziomu 2,5 proc. PKB na wydatki obronne. Logiczne – skoro armia ma rosnąć i dostawać więcej supernowoczesnej broni, wydatki trzeba zwiększyć. Już teraz Polska wydaje znacznie więcej niż wymagane w NATO minimum 2 proc. (zeszłoroczny wskaźnik był rekordowo wysoki – 2,37, tegoroczny będzie równie wysoki, bo w nowelizacji budżetu MON zyskał dodatkowo aż 6 mld).
Zanim budżet ministerstwa zaczął tak ostro piąć się w górę, PiS przewidywał nieco łagodniejszą krzywą wzrostu, tak by 2,5 proc. osiągnąć w 2030 r. Za przyspieszeniem opowiadał się od lat Andrzej Duda, który chciał osiągnąć ten poziom w 2024 r. W projekcie ustawy obronnej zapisany został jednak 2026, który w przypadku poparcia projektu w Sejmie odsunie postulowaną przez prezydenta podwyżkę poza jego drugą kadencję. A z drugiej strony umożliwi nowemu prezydentowi – najwyższemu zwierzchnikowi sił zbrojnych, który obejmie urząd w sierpniu 2025 r. – zacząć urzędowanie od sukcesu. Czy tym prezydentem chciałby zostać Mariusz Błaszczak?
Jeśli wierzyć prognozom resortu finansów, 2,5 proc. PKB w 2026 r. wyniesie ponad 84 mld zł. Ale nawet budżet o połowę większy niż obecnie nie wystarczy na rozbudowę sił zbrojnych do zapowiedzianego przez Błaszczaka i Kaczyńskiego jako minimum poziomu 250 tys. wojska zawodowego. Jest to jasne dla wszystkich, którzy mają rozeznanie w realiach i sytuacji armii.
Czytaj też: Kupujemy black hawki. Śmigłowce znów bez żadnego trybu
Gdzie ten wzrost armii?
A zatem w nowej ustawie o wielkiej armii trudno znaleźć jasną odpowiedź, ile ma ona kosztować i z czego ma być finansowana.
Wyliczenia załączone do projektu w ogóle pomijają np. kwestie inwestycji w infrastrukturę, sprzęt i uzbrojenie, bazę szkoleniową i całe zaplecze dwukrotnie większego wojska. Nie zawierają nawet owej magicznej liczby 250 tys. Można zakładać, że przyjęte wyliczenia opierają się na obecnej liczbie żołnierzy – bez perspektywy jej znacznego zwiększenia. W każdym razie w tabelach nie ma wzmianki o spodziewanym rozroście armii. Byłoby bardzo potrzebne, by w toku prac parlamentarnych nad ustawą resort został nakłoniony do przedstawienia bardziej szczegółowego operatu finansowego. Byli dowódcy, może niezbyt przychylni obecnej władzy, lecz znający się na rzeczy – jak generałowie Gocuł, Różański czy Skrzypczak – jednoznacznie argumentują, że dzisiejszy i zakładany poziom wydatków nie pokryje dwukrotnego rozrostu zawodowych wojsk operacyjnych. Nie trzeba zresztą być generałem, by skonstatować, że nawet tak dynamicznie jak w Polsce rosnący budżet wojskowy nie zapewnia przyspieszonej modernizacji. A zatem skąd pieniądze dla dwukrotnie większej armii niż dziś?
Pewną wskazówką jest nowy mechanizm finansowania pozabudżetowego, zapowiedziany w ustawie o obronie ojczyzny. Jego szczegóły zostały tylko zarysowane – chodzi o emisję gwarantowanych przez skarb państwa obligacji przez Bank Gospodarstwa Krajowego, który utworzy Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych. W szacunkach do ustawy brak jednak jakichkolwiek odniesień do tej puli środków. A to, czy w ogóle należy finansować zadania obronne państwa z pożyczek na rynku finansowym, powinno być tematem osobnej dyskusji. Od MON trzeba wymagać przynajmniej wstępnego planu, o jakiej wielkości dodatkowych pieniędzy myśli. Bez tego trudno ocenić realność całego projektu. Zresztą projektodawcy są rozbrajająco otwarci – w jednym z akapitów przyznają, że „istotnych dokumentów źródłowych, badań i analiz” po prostu nie sporządzili.
Czytaj też: Błaszczak gra w żołnierzyki. Wróci obowiązkowy pobór?
Ktoś kogoś spyta o zdanie?
Zdziwienie budzi też konstatacja, że projektowane zmiany nie będą oddziaływać na rynek pracy. Celem MON jest przecież zwiększenie rekrutacji i zatrzymanie w wojsku obecnie służących żołnierzy. Wpływ ten może nie będzie wielki – ale nie da się powiedzieć, że go nie będzie, szczególnie w warunkach rosnącej konkurencji o pracowników i pogłębiającej się zapaści demograficznej. Ręce opadają zupełnie, gdy czyta się odpowiedź „nie dotyczy” na zawarte w tabeli rutynowe pytanie do ustawodawcy: „w jaki sposób i kiedy nastąpi ewaluacja efektów projektu oraz jakie mierniki zostaną zastosowane?”.
A przecież trudno o temat bardziej nadający się do wielkiej narodowej debaty niż dwukrotne powiększenie sił zbrojnych. Relacje medialne z wtorkowej konferencji Mariusza Błaszczaka i Jarosława Kaczyńskiego zdominowała drzemka i odwrotnie założony zegarek prezesa PiS. Na tle tych pobocznych wątków umyka, zdaje się, sprawa fundamentalna – zamiar zwiększonej „militaryzacji” społeczeństwa i państwa. Propozycja 250 tys. żołnierzy zawodowych, jeśli zostanie wcielona w życie, oznacza poza gigantycznymi kosztami powrót do realiów znanych z PRL, gdy armia była znacznie bardziej obecna w codziennym życiu i odgrywała dużo większą rolę. Samo w sobie nie musi to być dziś złe, ale zanim się na to zdecydujemy jako obywatele i wyborcy, powinno się z nami uczciwie rozmawiać i zapytać nas o zdanie.
Czytaj też: Wicher ze wschodu, czyli gry wokół ważnej rakiety