Tramwaj właśnie miał ruszyć z przystanku, gdy niespodziewanie przed motorniczym pokazał się mundurowy z dyktą. Były na niej słowa: „Proszę wysiąść”. Prowadzący tramwaj uchylił okienko: – Ale przecież mi nie wolno, przepisy zakazują… – powiedział. Nie dokończył, bo dwóch pasażerów chwyciło go od tyłu za ramiona, a ten w mundurze założył mu kajdanki. Biedak krzyczał, ale w kilka sekund został wywleczony z tramwaju.
Pasażerowie w maseczkach zastygli w bezruchu. Przednimi drzwiami wszedł siwy mężczyzna w ciemnym garniturze. Biała koszula, krawat i wpięty w klapę marynarki znaczek Polski Walczącej dodawały mu pewności siebie. Na jego widok kilku pasażerów wydało ciche „Ooo”. – Witam państwa, powiedział, moje wejście do tego wojewódzkiego miasta i do tego tramwaju zostało uzgodnione. Stojących na przystanku zapraszam do środka, i tak nie ruszymy, póki nie wyjaśni się sprawa z motorniczym. Pan w swetrze chce wyjść? Żal mi pana. Każdy, kto mnie wysłucha, dostanie hulajnogę lub 300 zł, do wyboru. Będę mówił krótko – zaznaczył z uśmiechem – i dostał lekkie brawa. – Dziękuję, widzę, że się rozumiemy. Proszę się nie ruszać. Sytuacja jest poważna. Bardzo możliwe, że motorniczy miał jakichś pomocników. Któryś z nich może tu siedzi i nagrywa.
Dlaczego pani wstała? Zamykam drzwi i czekamy, aż motorniczy złoży zeznania. W wagonie zadzwonił czyjś telefon. – Nie odbierać. Żadnych rozmów. Kto się nie podporządkuje, poniesie konsekwencje. Zapadła cisza, ale nagle ktoś kichnął i głośno wytarł nos. Garniturowiec natychmiast się zerwał: – Pan komuś daje znaki? Komu? Znam te lewackie sztuczki opozycji zintegrowanej z postkomuną. A pani dlaczego się uśmiecha? Żaden sąd pani nie uniewinni, bo to w Unii mamy destrukcję prawa, nie w Polsce.