Kupno pieca grzewczego to obecnie bardzo gorący temat, bo pieców nie ma. A jak są, to piekielnie drogie. Jeszcze na początku roku u producentów panował zimowy marazm. W marcu na rynku zaczęło się robić dynamicznie, bo ceny komponentów wystrzeliły w górę. – Na wyprodukowanie jednego nowoczesnego kotła grzewczego potrzebuję zamówić pół tony blachy. Materiał kosztował wcześniej 2,2 zł za kg. Z czego od 10 do 20 proc. i tak szło na straty jako odrzut. Teraz za tę samą blachę płacę 5,7 zł – wylicza Robert Dziubeła, właściciel firmy Defro, która jest jednym z największych producentów systemów grzewczych w Polsce. Jeszcze dwa lata temu na placu firmy stały rzędy pieców. Polacy niechętnie pozbywali się tzw. kopciuchów. Niemrawo działały programy wymiany pieców z dofinansowaniem.
Kiedy na wiosnę ceny kotłów zaczęły lawinowo rosnąć, w branży zrobił się spory ruch. – Na nasze szczęście już w czerwcu zgłosiłem się do instalatora, że we wrześniu chcemy wymienić piec. Kazał nam od razu kupować, bo już wtedy z dostępnością było krucho – mówi pan Jacek spod Buska-Zdroju. Za piec lokalnego producenta firmy SAS zapłacił 12,8 tys. zł. Czekał na niego ponad trzy miesiące. Opłaciło się. Dziś ten sam kocioł na pelet kosztuje już 17 tys. zł. – Co zaoszczędziłem na piecu, oddam producentowi komina stalowego do pieca. W czerwcu kosztował 3 tys. zł, a teraz zapłaciłem 6 tys. – dodaje pan Jacek. Różnice w cenach to przede wszystkim efekt niemal dwukrotnie wyższych cen stali. Swoje dołożyła też inflacja. No i poszarpane łańcuchy dostaw ze względu na pandemię. Z pozytywów można dodać, że coraz więcej Polaków decyduje się na ogrzewanie swoich domów pompami ciepła. Ale na nie też się teraz czeka miesiącami.