Parlament Europejski przyjął 16 września rezolucję w sprawie wolności mediów i dalszego pogarszania się stanu praworządności w Polsce. Oto fragmenty:
„[PE] przypomina, że wyrażał już (...) głębokie zaniepokojenie próbami kryminalizowania upowszechniania edukacji seksualnej w Polsce, i podkreśla, że całościowa edukacja dotycząca seksualności i związków, dostosowana do wieku i oparta na danych naukowych, ma kluczowe znaczenie dla wytworzenia u młodych ludzi umiejętności tworzenia zdrowych, opartych na zasadzie równości, wzbogacających i bezpiecznych związków, wolnych od dyskryminacji, przymusu i przemocy; ponownie wyraża głębokie zaniepokojenie atakami na prawa kobiet w Polsce, zwłaszcza regresem w dziedzinie zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego kobiet (...); z zadowoleniem przyjmuje działania podjęte przez Komisję [Europejską] w związku z ogłoszeniem stref wolnych od ideologii LGBT przez niektóre samorządy lokalne i regionalne w Polsce, w związku z niezgodnością tych deklaracji z wartościami UE oraz ze znaczeniem niedyskryminacji we wdrażaniu europejskich funduszy (...); wzywa [KE] do wykorzystania wszystkich argumentów prawnych w postępowaniach w sprawie uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego; wzywa [KE], by dalej odrzucała wnioski o finansowanie z funduszy UE składane przez organy, które przyjęły takie uchwały, oraz by zastanowiła się, jak zapewnić ochronę beneficjentów końcowych i ciągłości ich pracy, w tym przez rozwiązania alternatywne względem regionalnych organów zarządzających, na przykład przez bezpośrednie przekazywanie wsparcia organizacjom społeczeństwa obywatelskiego, których działalność jest uzależniona od finansowania z UE; (...) zdecydowanie potępia fakt, że powództwa SLAPP [z tytułu udziału w działalności publicznej] wszczyna się również przeciwko aktywistom sprzeciwiającym się uchwałom o strefach wolnych od tzw. ideologii LGBTI i o regionalnych kartach praw rodziny oraz informującym o nich opinię publiczną; przypomina, że w rozporządzeniu dotyczącym warunkowości w zakresie praworządności zapisano jasną definicję praworządności, którą należy rozumieć w powiązaniu z innymi wartościami Unii, w tym z prawami podstawowymi i zasadą niedyskryminacji; (...) wzywa Komisję i Radę, by uważnie przeanalizowały wszystkie środki przedstawione w projekcie polskiego planu odbudowy (...) oraz by zatwierdziły ten plan tylko pod warunkiem wykazania (...), że plan ten nie spowoduje, iż budżet UE posłuży do czynnego łamania praw podstawowych w Polsce”.
Czytaj też: UE nie odpuści „strefom wolnym od ideologii LGBT”
W Hiszpanii cacy, w Polsce be
Przed głosowaniem tego dokumentu odbyła się dyskusja. Jak było do przewidzenia, dobrozmienni przedstawiciele Polski w PE dali zdecydowany odpór. Pani Wiśniewska protestowała: „To Polacy w wolnych demokratycznych wyborach wyłonili większość parlamentarną, która uformowała rząd. Najwyższy czas, żebyście państwo to wreszcie uszanowali. Przestańcie bezprawnie obrażać Polskę i Polaków”.
Pan Jaki grzmiał: „To, co w Hiszpanii jest cacy, to w Polsce jest be, cokolwiek, co nie jest lewicowe, jest naruszeniem praworządności. (...) Czy wy w ogóle wiecie, na czym polega demokracja?! To jest swoboda słowa i prawo do dyskusji. W przeszłości komuniści się posługiwali takimi narzędziami jak wy, dzisiaj nazywacie to atakiem na tolerancję. (...) Nie jestem zdziwiony, że pomnik Lenina w Niemczech wam nie przeszkadza, ale przeszkadza wam, że bronimy rodziny. Hańba! Wstyd!”.
Pan „Jojo” Brudziński wyjaśnił, wprowadzając wątek spożywczo-wizualny i formułując aluzję w kierunku opozycji: „O, tyle, figa z makiem. Polacy was odsunęli, Polacy popierają PiS. Polska jest demokratyczna, a te dyrdymały o rzekomym łamaniu praworządności to kolejna odsłona telenoweli”.
Nie pomogły te filipiki, podobnie jak niezbyt liczne głosy broniące poczynań obecnej władzy w Polsce. Do tych kwestii odniósł się p. Czarnek (chyba w imieniu obecnych władz polskich): „To kolejny dowód na to, że Parlament Europejski i UE idzie w stronę rozmontowania samej Unii Europejskiej. Musimy ją przed tym powstrzymać. Trzeba chronić UE przed samodemontażem dokonywanym w ten sposób, czyli działaniami kompletnie niezgodnymi z traktatami. Nazywanie naszych organów, które są powołane w drodze procedur przewidzianych w naszym kraju i poprzedzonych demokratycznymi wyborami dokonanymi przez suwerenny naród, jest po prostu uderzeniem nas w twarz. To trzeba wprost mówić. (...) Niektórzy przedstawiciele Polski w Parlamencie Europejskim bezczelnie kłamali na temat sytuacji w naszym kraju, podpuszczali organy Unii Europejskiej, to są działania absolutnie niegodne”.
Dokument przyjęto 502 głosami przy 149 przeciwnych (w tym 26 z PiS) i 36 wstrzymujących się. To wynik na pewno lepszy niż sławetne 1:27 uzyskany przez p. Szydło w wyborach przewodniczącego Rady Europejskiej w 2014 r. Niemniej ostatni rezultat też nie przynosi nadmiernego zaszczytu tzw. dobrej zmianie, bo okazuje się, że deklarowana polska protekcja UE przed samozniszczeniem nie jest zbyt popularna w PE, gdyż (nawet wliczając wstrzymujących się) zyskała poparcie ok. 30 proc. europosłów spośród tych, którzy głosowali (wszystkich jest 705). Mimo to p. Kaczyński nie spuścił z tonu i zapewnił: „Musimy obronić Polskę, musimy obronić Europę, musimy obronić krąg cywilizacji chrześcijańskiej, która jest naszym duchowym domem. Oby to się nam udało”.
Strasburg: Nie można odebrać dziecka z powodu orientacji seksualnej
Strefy wolne od „ideologii”. Gra z UE się nie uda
Kwestia łamania praw podstawowych ma związek z wcześniejszą o trzy dni rezolucją PE wzywającą: (a) tęczowe rodziny i pary tej samej płci powinny mieć taką samą swobodę przemieszczania się i prawo do łączenia rodzin jak inni; (b) KE powinna podjąć działania przeciwko Rumunii, Węgrom i Polsce w związku z naruszeniem wartości UE; (c) UE powinna usunąć wszelkie przeszkody, jakie napotykają osoby LGBT+ w korzystaniu ze swoich podstawowych praw. W ogólności PE podkreśla, że osoby LGBT+ powinny mieć możliwość pełnego korzystania ze swoich praw, w tym do swobodnego przemieszczania się, w całej UE.
Rezolucja została przyjęta 387 głosami za – przeciw było 161 eurodeputowanych, wstrzymało się 123. To znaczy, że przeciw dyskryminacji było znacznie więcej posłów, niż wynosi większość absolutna w PE. Ciekawe, że ta druga (w kolejności: wcześniejsza) uchwała PE jest znacznie rzadziej wspominana przez polskie media, zarówno prorządowe, antyrządowe, jak i neutralne (o ile takowe są), a także niechętnie komentowana przez polityków.
Sprawa jest dość paląca z uwagi na groźbę ze strony KE, że jeśli samorządy nie wycofają się z podjętych uchwał w sprawie tzw. stref wolnych od LGBT, to nie otrzymają funduszy europejskich. W związku z tym p. Buda, gorliwy czynownik tzw. dobrej zmiany, wiceminister funduszy i polityki regionalnej, apeluje: „Zakaz dyskryminacji w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny wynika wprost z polskiej konstytucji. Każda uchwała czy stanowisko światopoglądowe przyjmowane przez organy stanowiące samorządów różnych szczebli musi pozostawać w zgodzie z konstytucją. Mając na uwadze powyższe, zwracam się do samorządów, których organy uchwałodawcze przyjęły tego typu dokumenty, o ich analizę i weryfikację, czy nie zawierają one zapisów, które niekiedy – nawet wbrew intencjom organów stanowiących – mogłyby potencjalnie stać się przedmiotem nadinterpretacji w tym zakresie”.
Pan Duda (Jan), ojciec p. Dudy (Andrzeja), przewodniczący Sejmiku Małopolskiego, już wcześniej zaproponował sposób wybrnięcia z sytuacji: „Na przykład zastąpi się słowo »ideologia LGBT« słowem »ideologia płciowości kulturowej«, »neomarksistowska ideologia płciowości kulturowej«. Dlaczego mamy wycofywać się z deklaracji, jeśli nie chcemy, by takie środowiska wywierały taką presję, również przemocą?”.
Nawet jeśli p. Buda inspirował się propozycją p. Dudy (Jana) czy też sam wykoncypował remedium w postaci zmian werbalnych w przedmiotowych uchwałach, obaj błędnie myślą, że są tak mądrzy, jak organy UE głupie. Tak czy inaczej, chociaż chytrzy są Buda i Duda, werbalna gra z UE pewnie się nie uda. Tak kończy się bzdurzenie, że szanujemy „odmieńców”, ale jesteśmy przeciw ideologii LGBT.
Czytaj też: PiS się nie cofnie. Małopolska utrzymuje uchwałę anty-LGBT
Związki jednopłciowe w przyrodzie
Pan Czarnek bardzo teoretycznie ustosunkował się do „seksualnej” rezolucji PE, oczywiście mając na uwadze jej dyskredytację. Raczył zauważyć z właściwą sobie przenikliwością: „Bardzo chętnie bym się przychylił do tej rezolucji, gdyby istniało coś takiego w przyrodzie jak małżeństwa jednopłciowe. Małżeństwo to termin zastany jeszcze z prawa rzymskiego, stworzony przed wiekami, długo przed naszym przyjściem na ten świat i który oznacza związek kobiety i mężczyzny, więc coś takiego w przyrodzie jak małżeństwa jednopłciowe nie istnieje”.
Czytaj też: Czarnek. Zjawisko w przyrodzie
Pozostawiając na boku chęci p. Czarnka, bo są dobrze znane, trzeba zwrócić uwagę na niewątpliwy bałagan myślowy przebijający z zacytowanego oświadczenia. Pan Czarnek może tego nie wiedzieć, ale język jako narzędzie człowieka powstał dopiero po zaistnieniu naszego gatunku, i to nie od razu, ale po raczej długim okresie ewolucji rodzaju Homo sapiens i jego kultury. W konsekwencji termin „małżeństwo” nie mógł zostać stworzony wieki przed naszym przyjściem na świat.
To prawda, że małżeństwo (matrimonium) było regulowane w prawie rzymskim, szczególnie ważnym dla historii funkcjonowania tej formy związku między ludźmi, aczkolwiek znanej także w wielu wcześniejszych kulturach. Jeśli określimy (patrz niżej) małżeństwo przez ustalenie, że jest to związek kobiety i mężczyzny, to w przyrodzie na pewno nie istnieją małżeństwa jednopłciowe, ale jest tak na mocy definicji, a nie przyrodzonych faktów. Inaczej mówiąc, skoro warunkiem koniecznym dla zaistnienia małżeństwa jest dwupłciowość w sensie przyrodniczym, to istotnie w naturze nie może być małżeństw jednopłciowych, podobnie jak w geometrii nie ma dwubocznych trójkątów, skoro aprioryczną prawdą definicyjną jest, że trójkąt jest wielokątem mającym trzy boki.
Dość skomplikowany wywód p. Czarnka ma prawdopodobnie na celu dostarczenie przyrodniczego uzasadnienia dla art. 18 konstytucji: „Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej”, a dokładnie takiego rozumienia tego przepisu, że małżeństwa jednopłciowe są konstytucyjnie wykluczone.
Czytaj też: Jacek Dehnel emigruje z Polski
Małżeństwo jako związek
„Słownik języka polskiego” definiuje małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny (w niektórych krajach także związek osób tej samej płci) usankcjonowany prawnie. Wikipedia podaje takie wyjaśnienie: „małżeństwo, kulturowo uznany związek co najmniej dwóch osób, najczęściej mężczyzny i kobiety, który ustanawia prawa i obowiązki między nimi, jak również między nimi i ich dziećmi. (...) Definicja małżeństwa różni się na całym świecie nie tylko między kulturami i religiami, ale także w całej historii danej kultury i religii, ewoluując w kierunku zarówno poszerzenia, jak i zawężenia tego, kto i co jest nią objęte. Zazwyczaj jednak jest to instytucja, w której stosunki międzyludzkie, przeważnie seksualne, są powszechnie uznawane lub usankcjonowane”.
Od razu widać, że oba określenia nie ograniczają małżeństwa do związku pomiędzy mężczyzną a kobietą, aczkolwiek przyjmują, że standardem jest relacja heteroseksualna. Wszelako nawet uznając tę prawidłowość (ograniczam się do sfery prawa), trzeba też mieć na uwadze, że nie wystarczy powiedzieć tylko „związek kobiety i mężczyzny”, ponieważ osoby zdolne do zawarcia małżeństwa muszą spełniać określone warunki mentalne i wiekowe, a ponadto znane są ograniczenia społeczne wypływające np. z kastowości w Indiach, ustroju niewolniczego w starożytności czy w USA, feudalnej struktury społecznej itp. Bywają kultury monogamiczne (jedna żona, jeden mąż w trakcie trwania związku), poligamiczne (jeden mąż, wiele żon) i poliandryczne (jedna żona wielu mężów). Stosowane są ograniczenia rozwodowe czy celibat (w pełni wprowadzony dopiero w XI w.), ale dokument znany pod nazwą „Listy Apostolskie” zalecał, aby biskupi mieli tylko po jednej żonie. Protestanci uważają, że ewangeliczna zasada „co Bóg złączył, niech człowiek nie rozłącza” jest późniejszą interpolacją i dlatego dopuszczają rozwody.
Czytaj też: John Lennon i LGBT. Tonący Kościół chwyta się brzytwy
„Homoseksualizm jest zjawiskiem zaraźliwym”
Powyższe uwagi pokazują, że instytucja małżeństwa nie jest jednolicie regulowana w systemach prawnych i ma rozmaite oblicza kulturowe. To, że typowa postać matrimonium ma charakter heteroseksualny, wypływa z tego, że Homo sapiens traktuje ten związek także jako przeznaczony do prokreacji, rzecz fundamentalną dla przetrwania gatunku. W tym punkcie natura połączyła się z kulturą.
Tak jednak sprawy potoczyły się w rozwoju historycznym, że społeczna ewolucja małżeństwa postawiła na porządku dziennym problem małżeństw homoseksualnych. Uznano, że nie ma żadnego rozsądnego powodu, aby osoby LGBT+ wykluczać z możliwości zawierania małżeństw (jeśli ktoś woli: legalizacji tzw. związków partnerskich). To kwestia praw podstawowych, a nie tego, jak bzdurzy p. Czarnek, że w przyrodzie nie ma małżeństw jednopłciowych. Rzeczywiście nie ma, skoro małżeństwo jest instytucją ludzką, ale relacje nieheterosuksalne są dość powszechne w świecie naturalnym, aczkolwiek przynajmniej w dwupłciowym dotyczą statystycznego marginesu jednostek należących do danego gatunku – populacja LGBT+ liczy w poszczególnych społeczeństwach 3–5 proc. i ta wielkość nie ma istotnego znaczenia dla prokreacyjnych funkcji małżeństwa.
Nie ma tutaj miejsca na dyskusję o innych „niebezpieczeństwach” LGBT+ dla rodziny i kultury, ale dla porządku zaznaczę, że dobrozmieńcy zwyczajnie manipulują faktami lub opowiadają głupoty, jak p. Duda (senior), że homoseksualizm jest „w znacznym stopniu zjawiskiem zaraźliwym”.
Konflikt pomiędzy UE a tzw. dobrą zmianą w sprawach „seksualnych” nie dotyczy materii przyrodniczych, ale zakresu praw podstawowych – jest to sprawa poważna w świetle zasad przyjętych w jednak niewyimaginowanej wspólnocie. Treść art. 38 konstytucji zresztą nie wyklucza legalizacji małżeństw (związków partnerskich) nieheteroseksualnych, a jedynie przesądza, że nie będą one pod opieką i ochroną RP, co zresztą, o ile prawo uzna zdolność małżeńską osób LGBT+, postawi problem ich równości wobec prawa. To jednak sprawa wprowadzenia odpowiedniego ustawodawstwa w przyszłości. Wypada tylko zauważyć, że – jak wiadomo z dyskusji nad projektem konstytucji – art. 38 został wprowadzony z powodów ideologicznych, a nie prawnych, właśnie po to, aby zablokować legalizację związków homoseksualnych.
Dobrze byłoby, gdyby dobrozmieńcy wreszcie zrozumieli, w czym rzecz, i przestali opowiadać tzw. głodne kawałki, kompromitujące nasz kraj pod względem cywilizacyjnym, a na dodatek działające na jego szkodę – wymierną, bo materialną.
Czytaj też: Kraśnik już jest strefą wolną od homofobii? Nie tak prędko