Ogłoszenie umowy ramowej na system Narew było najważniejszym wydarzeniem kieleckich targów obronnych MSPO i zarazem kamieniem milowym na początku drogi, której cel – największy, najdroższy i najbardziej skomplikowany system obronny kiedykolwiek zamówiony w PGZ – jest daleko na horyzoncie.
Czytaj też: Wicher ze wschodu, czyli gry wokół ważnej rakiety
Narew wpłynie do Wisły?
Trzymając się rzecznej terminologii, przyjętej przez wojsko dla kryptonimów systemów przeciwlotniczych: Narew pokonała pierwszą kaskadę od źródła, ale do ujścia ma jeszcze wiele meandrów. Istotne jest to, że ma połączyć się ze starszą siostrą Wisłą – systemem średniego zasięgu najbardziej kojarzonym z patriotami – tworząc zintegrowany „system systemów”, i że będzie w znacznie większym stopniu dziełem polskiego przemysłu obronnego nie tylko przez produkcję elementów, ale ich wymyślenie i zaprojektowanie. To rodzi olbrzymie szanse na wielkie pieniądze, ale z drugiej strony może być zagrożeniem.
Gdy kupuje się produkt zbrojeniowy „z półki” od zagranicznego dostawcy, MON jako klient płaci i wymaga: utrzymania terminów dostawy, jakości technicznej, ustalonej ceny niezależnie od warunków. Gdy zleca u siebie stworzenie czegoś, co jeszcze nie istnieje, bierze na siebie ryzyko techniczne, finansowe czy opóźnień. Ale decyzja już zapadła: Narew dostarczy w całości PGZ jako główny wykonawca, partnera poszuka jedynie do produkcji rakiet.
Takiego partnera Polska szuka od siedmiu lat, co już świadczy o skomplikowaniu.