Kraj

Słabi cudzoziemcy, silna policja. Dramat na granicy białoruskiej trwa

Usnarz Górny. Migranci otrzymali m.in. namioty i śpiwory. Usnarz Górny. Migranci otrzymali m.in. namioty i śpiwory. Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta
Jak będziemy z tym żyć, jeśli tu obok nas ludzie poumierają z wyczerpania? – pytają mieszkańcy Usnarza Górnego. Obok tej miejscowości od ponad dwóch tygodni koczuje na granicy polsko-białoruskiej grupa 32 migrantów.

Europejski Trybunał Praw Człowieka zarządził, że osoby przebywające na granicy białorusko-polskiej mają dostać jedzenie, picie, schronienie, opiekę medyczną. Ta decyzja może uratować im życie. O ile rząd polski ją zrealizuje.

Ewa Siedlecka: Strasburg broni granic, nie uchodźców

Siedemnasty dzień zatrzymana przez polskich pograniczników grupa 32 cudzoziemców chcących ubiegać się o status uchodźcy koczuje na granicy w pobliżu wsi Usnarz Górny, niedaleko Krynek. Kordon policjantów pilnuje, żeby nikt nie przedarł się dalej. Podobno dlatego, że imigranci przebywają na terytorium Białorusi. Przypadkiem kilka miesięcy temu oglądałam dom na sprzedaż, znajdujący się jakieś 500 m od miejsca, do którego obecnie nie prześlizgnie się nawet mysz. Poszłam zobaczyć, jak daleko jest do granicy. Łąka, do której dostępu broni policyjny kordon, znajdowała się na terytorium Polski. Za nią, na skraju lasu, widać było słupki graniczne. To na granicy lasu przebywają obecnie uchodźcy, zasłonięci samochodami policji i straży granicznej przed ciekawskim wzrokiem wolontariuszy, którzy chcą im pomóc.

Jeszcze parę tygodni temu nikt nie mówił, że ten teren nie jest polski – komentują dwie panie z Usnarza, które od kilku dni przychodzą w pobliże granicy, chcąc jakoś pomóc koczującym uchodźcom.

Czytaj także: Bruksela robi uniki w sprawie uchodźców z Usnarza Górnego

Pani Gul chce żyć

Kilkunastu wolontariuszy siedzi przed namiotami po „polskiej” stronie policyjnego kordonu, czekając na sygnał od migrantów. Jest z nimi tłumaczka, która w języku farsi odpowiada na próby kontaktu i komunikuje się z cudzoziemcami przez megafon.

„Ilu was jest? Czy wszyscy są zdrowi? Co dolega chorym?” – to pytania, które stale się pojawiają. Migranci odpowiadają, że ciągle są 32 osoby. Mówią, że większość osób jest z Afganistanu, ale jest też ktoś z Azerbejdżanu. Po ponad dwóch tygodniach spędzonych w przygranicznych krzakach 25 osób jest chorych, w tym 12 ciężko. Wolontariusze próbują przez lornetki obserwować, co się dzieje za radiowozami i autami straży granicznej. Dostrzegają kilka osób, które wyglądają na wyczerpane, leżą i nie mają siły się podnieść.

Najgorzej jest z 52-letnią panią Gul. Ma kłopoty z oddychaniem, bóle nerek, kości. Jest wyczerpana. Migranci proszą o pomoc medyczną dla niej. Wolontariusze obawiają się, że jeśli pomoc nie nadejdzie na czas, kobieta nie przeżyje. A nawet jeśli nadejdzie, to nie wiadomo, czy pani Gul zgodzi się na rozstanie z dwiema córkami, z którymi próbuje przedostać się do bezpiecznego świata. To jednak dylemat czysto hipotetyczny, gdyż na razie nie zapowiada się na to, by policja dopuściła pomoc medyczną do migrantów. Pewna nadzieja świta, gdy do Usnarza Górnego przyjeżdża karetka pogotowia w asyście trzech radiowozów. Szybko się jednak okazuje, że przybywa do jednego z mieszkańców wsi, a dalej w stronę uchodźców jadą tylko radiowozy.

Osoby kontaktujące się z tłumaczką to młodzi mężczyźni, ale nawet oni nie wyglądają na pozostających w pełni sił. Nic dziwnego. Na suchym chlebie – bo tylko taki mieli otrzymać migranci – oraz wodzie ze strumienia trudno utrzymać zdrowie i dobrą formę.

Adam Szostkiewicz: „Wojna hybrydowa” nie usprawiedliwia braku empatii

Mieszkańcy Usnarza otwarci na uchodźców

Usnarz Górny to niewielka wioska, z której blisko do granicy, a daleko wszędzie indziej. Jedno z miejsc, z których młodzi uciekają. Niewielkie domy z ukwieconymi ogródkami, droga wyłożona kocimi łbami, gniazda bocianie i remiza strażacka. Oraz widoczna życzliwość. Ciągle ktoś ze wsi idzie do granicy i sprawdza, czy może pomóc ludziom koczującym kilkaset metrów od kordonu policjantów. Nieoczekiwana sława Usnarza wcale ich nie cieszy i mają żal do rządu, że nie pomaga uchodźcom.

Jeśli władze chcą rzeczywiście pomóc, to czemu jadą z pomocą przez Bobrowniki (tam znajduje się przejście graniczne z Białorusią – dop. red.)? Tu mają bliżej – mówi starsza pani, mieszkanka Usnarza, która kilka razy dziennie przychodzi w pobliże granicy, pełna współczucia dla koczujących ludzi. To aluzja do konwoju z pomocą humanitarną, który polskie władze skierowały na Białoruś.

Mieszkańcy Usnarza są zakłopotani sytuacją. Początkowo wzbraniają się przed rozmową, tłumaczą, że rozgłos im nie służy, ale parę osób nie wytrzymuje i mówi, co myśli o przetrzymywaniu migrantów na granicy. – Przecież to są ludzie. Cierpiący, potrzebujący pomocy ludzie. Jak można ich tak traktować? – oburza się wysoka blondynka.

Wtóruje jej koleżanka. – Jak my będziemy z tym żyć, jeśli tu obok nas ludzie poumierają z wyczerpania? No jak? – pyta rozżalona. – Nie mówię, że mamy wszystkich wpuszczać do Polski. Ale tak nie wolno nikogo traktować – dodaje.

Kilkudziesięciu policjantów, strażnicy graniczni, żołnierze. Wszyscy uzbrojeni po zęby. Co kilka godzin wymieniają się – wypoczęci przedstawiciele służb zastępują kolegów, zmęczonych obroną polskiej granicy przed 32 nieuzbrojonymi migrantami, którzy proszą o udzielenie im ochrony i chcą ubiegać się o status uchodźcy.

Umieram ze wstydu za mój kraj. Nie mam nic więcej do powiedzenia – mówi Zofia Borucińska, która przyjechała do Usnarza pomóc w monitoringu i przedstawia się jako lewicowa patriotka.

Czytaj także: Straszenie ludźmi i płot. Taki jest standard humanitaryzmu w XXI w.

Pomoc nie oznacza łamania procedur

Zofia Borucińska nie jest jedyną osobą, którą chęć pomocy migrantom i wstyd za Polskę przygnały na granicę. Sytuację monitorują wolontariusze z całego kraju, a nawet z zagranicy – jest dziewczyna z Berlina. Na kilka godzin przyjechały aktywistki z Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, które wsparły wolontariuszy kawą, herbatą i posiłkami. To cenne, gdyż w maleńkim Usnarzu nie ma sklepu.

Przypuszczam, że rządzący zdają sobie sprawę z tego, że naruszenie konwencji genewskiej jest traktowane tak jak zbrodnie wojenne i będą ponosić tego konsekwencje – podkreśla radca prawny Aneta Miechowicz, która przyjechała tu z nadzieją, że będzie mogła pomóc migrantom, ale podobnie jak inni prawnicy oraz przedstawiciele organizacji pozarządowych nie została do nich dopuszczona.

Czy rządzący zdają sobie z tego sprawę? Nie wiadomo. Na miejscu nie ma żadnego reprezentanta państwa, który zgodziłby się komentować sytuację. A komentarze władz centralnych pokazują, że problemu żadnego nie widzą. Wręcz przeciwnie. „Zdecydowałem o przyznaniu nagród dla żołnierzy, którzy strzegą granicy w okolicach miejscowości Usnarz Górny na Podlasiu” – napisał na Twitterze minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak. A premier Mateusz Morawiecki podkreśla, że Polska nie ulega prowokacjom.

Jak widać, nie ulega im także wtedy, gdy w grę wchodzi ludzkie życie.

Rozumiem jako prawnik, że są procedury, które trzeba przeprowadzić, ale wystarczyło zaprowadzić tych ludzi do jednego budynku, zapewnić im dach nad głową, sanitariaty, wyżywienie, pomoc prawną i medyczną. Nawet gdyby to miejsce było obstawione strażą graniczną i policją, ale żeby panowały tam ludzkie warunki. Rozumiem procedury, ale nie rozumiem nieludzkiego traktowania – podkreśla Aneta Miechowicz.

Czytaj także: Płotem w wojnę hybrydową. Jak politycy PiS grają na groźnych emocjach

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną