Poza Koalicją Obywatelską, zyskującą po powrocie do polskiej polityki Donalda Tuska, „żadna z pozostałych partii nie ma skutecznej strategii pozyskiwania głosów”, pisał dla POLITYKI politolog Ben Stanley w swojej ostatniej analizie wyników sondaży. Dotyczy to także Lewicy, w przypadku której poziom poparcia „nieznacznie spadł w ostatnich miesiącach”.
To kolejny dowód, że Lewicy nie pomogło wspólne głosowanie ze Zjednoczoną Prawicą nad zatwierdzeniem unijnego Funduszu Odbudowy. A raczej nie tyle samo głosowanie – wszak zrobiły to też inne partie opozycyjne, jak PSL czy Polska 2050 – ile chwalenie się tą decyzją i przedstawianie negocjacji z Mateuszem Morawieckim jako dowodu wybicia się na niezależność, wyjścia z cienia Koalicji Obywatelskiej czy – jak to mówi część wyborców Lewicy i publicystów jej sprzyjających – ogrania „libków”.
Sondażowe wyniki poparcia nie wystrzeliły – wyborcy rzekomo odzyskanej podmiotowości albo nie zauważyli, albo nie docenili. Ale też nie doszło do załamania. Ben Stanley daje dziś Lewicy szanse na uzyskanie 7–8 proc. poparcia. „Not good, not terrible”, można by powiedzieć, korzystając ze słynnego cytatu z doskonałego „Czarnobyla”. Ale, podobnie jak w rzeczonym serialu, takie twierdzenie byłoby nad wyraz optymistyczne. Jest to wszak wynik niemal o połowę gorszy od tego z ostatnich wyborów do Sejmu, kiedy Lewica dostała 12,56 proc. głosów. Co się stało?
Będziemy podmiotem?
„Po takim zachowaniu pan Włodzimierz Czarzasty stracił moralne prawo do bycia szefem Nowej Lewicy”, mówił w wywiadzie dla tygodnika „Kultura Liberalna” poseł Tomasz Trela. „Takim zachowaniem” była próba pozyskania poparcia zarządu krajowego Nowej Lewicy – czyli dawnego SLD – dla utworzenia w nowej partii dwóch frakcji, Wiosny i SLD.