Widzimy, że akcja szczepień spowalnia, grzęźnie, jest coraz mniej chętnych. Ledwo 40 proc. Polaków jest dziś w pełni zaszczepionych, a poziom niezbędny dla uzyskania stabilnej odporności zbiorowej to ok. 70 proc. Raczej już tego pułapu nie osiągniemy, więc kolejna fala zmutowanych koronawirusów będzie się tą wyrwą wlewała do Polski, podtapiając w pierwszej kolejności te obszary, które leżą najniżej na skali zaszczepienia. Dlaczego do niemal połowy Polaków nie przemawiają alarmy, apele, ostrzeżenia? Odpowiedzi, jakich udzielają „niezaszczepialni” – jeśli w ogóle wychodzą poza „nie, bo nie” – porażają niefrasobliwością, ignorancją, totalną nieufnością. Ciekawe – jak pokazują mapy – że siła antyszczepionkowych przekonań jest regionalnie mocno skorelowana z poparciem dla rządzącej partii, która taki specyficzny konserwatyzm zawsze wykorzystywała i wzmacniała. Więc dziś władza szamocze się między lękiem przed kolejnymi lockdownami a obawą przed drażnieniem sporej części własnego elektoratu, który w te wirusowe zagrożenia zwyczajnie nie wierzy, bo nie wierzy nikomu.
Mści się trwająca od lat populistyczna kampania przeciw „tak zwanym autorytetom”, schlebianie postawom irracjonalnym, nienaukowym, antyoświeceniowym, „ludowej mądrości”, przeciwstawianej wymądrzaniu się elit. Miliony ludzi, którzy odrzucają zapewnienia lekarzy, że szczepionki są bezpieczne, skuteczne i konieczne – muszą, w istocie, traktować owych specjalistów jako oszustów, głupców albo potencjalnych zabójców. Swoje tu dokłada internet, zrównujący wszelkie opinie, prawdy i kłamstwa, lecz istotą problemu jest planowy i wsparty siłą państwa demontaż społecznych, zawodowych, naukowych autorytetów.