No i stało się, Donald Tusk powrócił. Co prawda na razie na tymczasowe stanowisko p.o. szefa Platformy, ale za to z jednogłośnym poparciem partyjnej Rady Krajowej. Zrealizował zatem swój plan w 100 proc. i pokazał, że nadal jest niesamowicie skutecznym politykiem. Chociaż trudno też nie zauważyć, że za sprawą rozpaczliwej ostatnio słabości Platformy próg wejścia nie był ustawiony jakoś specjalnie wysoko.
Przy okazji Tusk również przemówił. Dokładnie tak samo jak za dawnych czasów. Mocno i sugestywnie, ale zarazem bez szczękościsku, z typowym dla niego luzem. Aż chciało się słuchać. Był jak rasowy coach, który przełamuje opozycyjne „imposybilizmy” i przywraca nadzieję. Mówiąc rzeczy w sumie oczywiste, które jednak zabrzmiały tak, jakby zostały wypowiedziane po raz pierwszy. To cecha najwybitniejszych politycznych mówców.
Czytaj też: Dlaczego powrót Tuska to operacja wysokiego ryzyka
PiS, czyli zło
Nie było to jeszcze wystąpienie programowe, na co pewnie przyjdzie czas. Były premier przede wszystkim zarysował ramy swojego powrotu, określił pole przyszłej bitwy. Jedynym celem opozycyjnej polityki dzisiaj – podkreślał – musi być pokonanie PiS. Czyli władzy skrajnie zdemoralizowanej, zagarniającej pod siebie całe państwo, kradnącej wspólne dobra. Rzecz bowiem nie w tym, że PiS źle rządzi. Według Tuska PiS po prostu sam w sobie jest złem. Walka z tą władzą staje się zatem zobowiązaniem moralnym. A wszelkie próby relatywizowania tej prawdy, każde rozrzedzające ją „ale”, to z kolei moralne uchybienie.