Do maili, które zostały skopiowane z prywatnej skrzynki Michała Dworczyka, hakerzy dorzucili korespondencję pochodzącą najprawdopodobniej z jego poselskiej poczty. Mało tego, weszli do niej w czasie, gdy wyciek stał się już sprawą publiczną. Jak wskazała analityczka Anna Mierzyńska, która na bieżąco analizuje to, co publikują hakerzy w komunikatorze Telegram, jeden z maili jest z 14 czerwca. Afera nie tylko stała się już głośna, ale w tym czasie premier Mateusz Morawiecki wnioskował o nadzwyczajne, tajne posiedzenie Sejmu w sprawie wycieków.
Czytaj też: Afera mailowa się rozkręca. Co wiemy o niej do tej pory?
Hakerzy co najmniej związani z obcymi służbami
Co to znaczy? Przede wszystkim – że atak trwał mimo podjętych działań przez polskie służby państwowe. Widać, że hakerzy czują się bardzo pewnie i nie obawiają się ich reakcji, co kompromituje polskie władze jeszcze mocniej. Dowodzi również – chyba ostatecznie – że za atakiem stoją nie domorośli hakerzy, ale tacy, którzy co najmniej działają w porozumieniu ze służbami innego państwa.
Coraz silniej zarysowującym się celem jest zaś zdestabilizowanie sytuacji w Polsce, co wpisuje się w zamiary rosyjskiej strategii względem naszego kraju (nawet gdyby się okazało, że teraz afera nakręcana jest np. białoruskimi rękami). Chodzi w skrócie o to, by Zachód uznał Polskę za „niby-państwo”, niezdolne do odpowiedzialnego i przewidywalnego funkcjonowania na arenie międzynarodowej, i przestał się nami interesować. Co Kreml w długiej perspektywie będzie wykorzystywał do przeciągnięcia nas na swoją stronę.