Urodzili się na warszawskim Żoliborzu i podkreślają często publicznie, jak wielki wpływ wywarło na nich wychowanie żoliborskie: inteligenckie i patriotyczne. Ta autorekomendacja wydaje się ich przeciwnikom mocno przesadzona, zwłaszcza dzisiaj, gdy Bracia są coraz bliżej prawej politycznej ściany. Przez ogromną część inteligencji postrzegani są jako politycy alergicznie antyinteligenccy.
Dla Seweryna Blumsztajna, żoliborskiego sąsiada Braci z czasów młodości, członka KOR, obecnie szefa „Gazety Stołecznej”, prawdziwa proweniencja żoliborska oznacza naturę lewicową, obywatelską i waleczną. To ludzie lewicy najmocniej, już od końca lat 60., ogłaszali swą niezgodę na komunę. Zawalali kariery uniwersyteckie, uciekali milicji, odsiadywali wyroki. Żoliborski był rdzeń Komitetu Obrony Robotników: Jacek Kuroń, Ewa Milewicz, Konrad Bieliński. Bracia, podkreśla Blumsztajn, u zarania opozycji byli mało widoczni.
Dla Józefa Orła, sympatyka KOR, a potem posła Porozumienia Centrum i wiceszefa „Tygodnika Solidarność” i „Expressu Wieczornego”, żoliborskość oznacza raczej antykomunistyczną przedwojenną inteligencję z osiedli oficerskich, także tę o szlacheckim pochodzeniu, która o szkodliwości Stalina przekonała się już przed II wojną światową. Do tej grupy Józef Orzeł zalicza rodzinę Kaczyńskich. Ale też zaliczyć musi rodzinę Kuroniów. Ojciec Jacka – działacz PPS, mocno antykomunistyczny – mieszkał w tym samym, budowanym przed wojną przez WSM, bloku co dziadek Braci.
Według Orła, korowcy z grupy „marcowych komandosów” to w większości zbuntowane dzieci komunistycznych działaczy, często rodem z KPP. Zasłużeni w opozycji, dla swojej dzielnicy, ale niereprezentatywni.
Kiedy Bracia opowiadają o aktywnym politycznie Żoliborzu z czasów, gdy chodzili do Liceum im. Joachima Lelewela, przyznają, że tworzyło go raczej środowisko skupione wokół Seweryna Blumsztajna; zbyt czerwoni jak na gust Braci dawni walterowcy: Konrad Bieliński, Mirosław Sawicki, Andrzej Seweryn, Lejb Fogelman. „Byli związani z władzą, a zarazem nie byli” (cytaty w tekście pochodzą z książki Michała Karnowskiego i Piotra Zaremby „O dwóch takich... Alfabet braci Kaczyńskich”) – wspomina Jarosław. W ciasnym mieszkaniu Blumsztajna Bracia byli tylko kilka razy, dlatego on może ich nie pamiętać. Jarosław tłumaczy: „Ja do nich nie pasowałem. Wtedy czytałem namiętnie Romana Dmowskiego, byłem zafascynowany »Polityką polską i odbudową państwa«. Gdybym wtedy spotkał młodych narodowców, oczywiście nie jakichś głupich narodowców – związek mógłby być silniejszy”.
Jadwiga Kaczyńska pamięta, że Dmowskiego podrzucił Braciom pan Osiecki, przyjaciel domu, też z dzielnicy, bardzo porządny człowiek. Ona do kwestii żoliborskiego pochodzenia ma podejście koncyliacyjne: – Był czas, gdy żywiliśmy się wszyscy w jadłodajni Marii Hłaskowej. Przychodzili różni ludzie: Krzysztof Michalski, Seweryn Blumsztajn, pewien porządny profesor o stalinowskiej jednak proweniencji, przychodziliśmy i my. To był właśnie inteligencki Żoliborz.
Rodzina zza Buga
Żoliborska – czy szerzej mówiąc – warszawska historia rodziny sięga jednak tylko dwóch pokoleń wstecz. Pradziadkowie Braci pochodzili z Kresów – z Odessy i Galicji. Mówili raczej po rosyjsku niż po polsku. Dziadek Jadwigi (po mieczu) był rosyjskim pułkownikiem. Wedle rodzinnej legendy w nieznanych okolicznościach został polskim generałem. Jak twierdzi Jarosław Kaczyński, „zaginął w zawierusze rewolucji październikowej, ale już w polskiej formacji. Być może na Syberii”. Także dziadek ojca po mieczu był oficerem carskiej armii, zasłużonym w wojnie turecko-rosyjskiej. Wiadomo o nim tylko, że miał majątek w okolicach Łomży i tam ożenił się z miejscową dziewczyną.
Według Jarosława Kaczyńskiego, kolejne pokolenie – dziadków Braci było już jednoznaczne: polskopatriotyczne. Chociaż i w tym pokoleniu wszyscy kończyli rosyjskie szkoły. Rodzina babki ze strony ojca – Franciszki – miała spory majątek pod Odessą. Ona do Polski przyjechała po ślubie z Aleksandrem Kaczyńskim – wysoko postawionym urzędnikiem kolejowym. Najpierw osiedlili się w Grajewie pod pruską granicą. Tam urodził się ojciec Braci – Rajmund. Miał dwójkę rodzeństwa: siostrę i brata, którzy zmarli w młodości. Bardzo przeżył ich śmierć. – Później panicznie bał się o zdrowie naszych synów – wspomina Jadwiga Kaczyńska, matka Braci. W 1927 r. rodzina przeniosła się na tereny obecnej Białorusi – do Baranowicz (dziś białoruskie organizacje demokratyczne chętnie przywołują białoruską proweniencję Braci). Aleksander dostał tam posadę naczelnika ekspedycji węzła kolejowego. Franciszka zajęła się obrotem nieruchomościami. Wiodło się im nieźle: mieli dwa domy, sad, kilkanaście hektarów lasu. – W Baranowiczach mieszkał także mój stryj – Wincenty Jasiewicz. Mój stryjeczny brat Lucjan chodził do liceum z Rajmundem. Przyjaźnili się. Opowiadał mi, jakiego ma fajnego kolegę, ale ponieważ byli ode mnie starsi, niewiele mnie to wtedy obchodziło – uśmiecha się Jadwiga Kaczyńska, wówczas jeszcze Jasiewicz.
Tuż przed wojną Aleksander Kaczyński dostał kierownicze stanowisko w Brześciu. Kupili tam z żoną dom, ale nie zdążyli w nim zamieszkać. Po wejściu Rosjan do Polski dziadek Braci obawiał się, że tacy jak on urzędnicy państwowi w pierwszej kolejności zostaną zesłani na Syberię. W obawie przed zsyłką uciekł wraz z rodziną do Warszawy – na Żoliborz.
To jednak nie on, lecz ojciec Jadwigi – Aleksander Jasiewicz – dał początek żoliborskiej sadze rodziny. Był inżynierem, jednym z projektantów Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Przed wojną zamieszkali z żoną Stefanią w domu, który później, w czasach PRL, za sprawą Jacka Kuronia znali chyba wszyscy działacze opozycyjni – przy ul. Mickiewicza 27. Miał własną firmę, ale lewicowe poglądy. – Ojciec był socjalistą. Takim antykomunistcznym z krwi i kości – przekonuje Jadwiga Kaczyńska. Według Jarosława, „gniewał się na żonę, gdy nuciła „Pierwszą Brygadę”. Mówił do niej: „Idź Stefcia śpiewać pod Belweder”. Bo babcia Stefania pierwsza w rodzinie pokochała Piłsudskiego.
Ojciec z ciotką na barykadzie
Po przyjeździe do Warszawy Rajmund Kaczyński – ojciec Braci, zaczął studia na wydziale mechanicznym Państwowej Wyższej Szkoły Budowy Maszyn im. Wawelberga, a następnie w Państwowej Wyższej Szkole Technicznej. Równocześnie jako Irka działał w konspiracji – najpierw w Związku Walki Zbrojnej, później w Armii Krajowej. 1 sierpnia 1944 r. jego pułk Baszta szturmował Tor Wyścigów Konnych na Służewcu. Został ranny w pierwszej godzinie powstania. Opatrywała go Helena Wołłowicz, pseudonim Rena, ciotka Bronisława Komorowskiego, dziś posła Platformy Obywatelskiej: – Kula trafiła w kciuk prawej ręki. Palec wisiał na kawałku skóry. Rajmund kazał mi go obciąć. Po nim nie było widać strachu – może rozemocjonowany wybuchem Powstania nie uświadamiał sobie, co się stało. Ja byłam przerażona – był pierwszym rannym, którego opatrywałam.
Po szturmie pułk wycofał się do Lasów Chojnowskich. Rajmund został w Warszawie w szpitalu. Z Heleną Wołłowicz spotkał się znowu trzy tygodnie później: – Siedzieliśmy w siedzibie komendy pułku przy Puławskiej. Nagle poczułam, że musimy wyjść z kamienicy. Rajmund się ociągał. Chwilę po tym, jak wyszliśmy na podwórko – do mieszkania, w którym siedzieliśmy, wpadł pocisk. Wszyscy, którzy tam zostali, zginęli. Mimo niesprawnej ręki Rajmund walczył w powstaniu do końca, został za to odznaczony Krzyżem Walecznych i krzyżem Virtuti Militari. Po jego upadku uciekł z obozu przejściowego w Skierniewicach, ukrywając się pod ciałami zmarłych. Przed wyborami w 2005 r. Wołłowicz opowiedziała powstańczą historię dziennikarzom – miała nadzieję, że fakt, iż ciotka polityka PO dwukrotnie uratowała życie ojcu liderów PiS, pomoże budować porozumienie między tymi partiami. Nie pomógł.
Po 1945 r. żołnierze Armii Krajowej zostali uznani za wrogów systemu. Akowska karta w życiorysie oznaczała często problemy w zawodowej karierze. Nie zważając na szykany władz, wielu byłych akowców spotykało się co roku w rocznicę wybuchu powstania. Tradycją kompanii K1 pułku Baszta, w której służył Rajmund Kaczyński, stały się także „bigosówki” na działce u Heleny Wołłowicz każdego 27 września – w rocznicę poddania Mokotowa. Basztowcy wspominają, że Rajmund Kaczyński zaczął regularnie bywać na rocznicowych imprezach dopiero po przejściu na emeryturę: – Pewnie wcześniej nie miał czasu: dzieci, i to od razu dwoje, praca na kilku etatach – domyślają się. W ostatnich latach ojciec Braci zwierzał się im czasem, jak mu przykro, że wszyscy koledzy przychodzą na spotkania z żonami, dziećmi, wnukami, a on sam.
Jadwiga Kaczyńska przyznaje, że powstańcze wspomnienia po prostu ją nużyły: – Ile razy można słuchać, gdy ci sami ludzie powtarzają: a pamiętasz jak uderzaliśmy tam…, a pamiętasz jak skoczyliśmy tu…? Po spotkaniach z kolegami z powstania mąż przynosił zdjęcia – jacyś dziadkowie, stare babki i zachwycał się: „Zobacz, jak młodo wyglądają”. Im był starszy, tym większą miał potrzebę kontaktu z nimi. To była chyba jakaś tęsknota za młodością. Ja miałam swoje życie, synów. To, co działo się tu i teraz.
Z przynależności do AK wziął się strach przed władzą, wojną i ostrożność Rajmunda. Jarosław tak wspominał wydarzenia 1956 r.: „Pamiętam spotkanie u cioci i wuja Tomaszewskiego na Saskiej Kępie. W pewnym momencie ktoś przybiega z informacją, że w Warszawie, czyli po drugiej stronie rzeki – zaczyna się powstanie. I mój ojciec, i wuj Staszek wyjeżdżają natychmiast, żeby sprawdzić i jednocześnie uspokajać ludzi, żeby nie było powstania”.
Jadwiga Kaczyńska: – Jesteśmy kiedyś na przyjęciu, ja z mężem i siostra z mężem. I nagle Rajmund zauważa jakiegoś człowieka. Szwagier też go zauważa. Mówią jednocześnie: to jest ubek. I wychodzą z przyjęcia. Zadziwiła nas ich reakcja. Staszek Tomaszewski i Rajmund nigdy nie byli specjalnie zgodni. Nie przepadali za sobą.
Jadwiga przejmuje powstańczą pałeczkę
W uroczystych obchodach rocznicy powstania w 2004 r., organizowanych pod patronatem prezydenta stolicy Lecha Kaczyńskiego, to Jadwiga Kaczyńska pełniła rolę bohaterki powstańczych walk. W środkach komunikacji miejskiej rozlepiono wówczas plakaty z powstańczymi wierszami. Biuro prezydenta miasta informowało, że wyboru wierszy dokonali powstańcy warszawscy – między innymi Jadwiga Kaczyńska. Polska Agencja Prasowa podając informację o tym, że „Życie Warszawy” przyznało Jadwidze Kaczyńskiej tytuł „Człowieka Roku”, szeroko opisywało jej zasługi. Donosiło, że matka Braci „walczyła w Powstaniu Warszawskim, była sanitariuszką Szarych Szeregów, ratowała rannych powstańców”. Tymczasem jeszcze przed wybuchem wojny rodzice Jadwigi wysłali ją wraz z siostrą do rodziny matki – do Starachowic. – Ojciec Jadwigi był chory na gruźlicę, obawiał się, że i ona może się zarazić – mówi Barbara Winklowa, wieloletnia przyjaciółka Kaczyńskiej.
Po wybuchu wojny rodzice dołączyli do córek. W 1941 r. Jadwiga wstąpiła do konspiracyjnego harcerstwa. Nadano jej pseudonim Bratek. Dziewczyny z zastępu Zioła, do którego należała, przygotowywane były do roli łączniczek. Jednak żeby pełnić tę funkcję, musiały mieć ukończone 16 lat. Jadwiga miała 14. Po przyspieszonym kursie medycznym skierowano ją więc do pracy w starachowickim szpitalu. Trafiali tu żołnierze ranni w akcji Burza (Jarosław mówił niedawno dziennikarzom, że matka jako sanitariuszka brała udział w tej akcji). – Zajmowałyśmy się chorymi. Czasami musiałyśmy wynosić ciała zmarłych – wspomina Jadwiga Kaczyńska. To ona stanie się dla Braci rodzinnym bohaterem wojennym. Jak wspomina Jarosław, „jej opisy wojny, konspiracji, walk, w jakich uczestniczyli jej starsi koledzy, wreszcie jej własnego zaangażowania w konspirację”, wywarły na nim ogromne wrażenie. Przyćmiły historię ojca – Bracia mówią o nim tak rzadko, że większość ludzi przekonanych jest, iż osierocił ich w dzieciństwie. W rzeczywistości zmarł w kwietniu 2005 r.
Bohaterowie z Saskiej Kępy
Stanisław Miedza-Tomaszewski, ów wuj (mąż Marii Jasiewiczówny, starszej siostry Jadwigi) z Saskiej Kępy, za którym nie przepadał ojciec Braci, i jego brat Jerzy Tomaszewski to także bohaterowie okupacyjni.
Powstanie. Jerzy jest fotografikiem. Ranny leży w okopach i dokumentuje walki. Niezniszczone filmy zostają cudem znalezione po wojnie, zdjęcia Jerzego można dziś oglądać w warszawskim muzeum powstańczym. Kolejny z rodziny Tomaszewskich, Konrad, zostanie dyrektorem Lasów Państwowych za rządów AWS. Przed wyborami prezydenckimi w 2005 r. będzie organizatorem spotkań Lecha Kaczyńskiego z leśnikami. Mimo toczących się przeciwko niemu procesów o korupcję i fałszowanie dokumentów państwowych, otrzyma w 2005 r. posadę w ministerstwie Jana Szyszki. Będzie stanowczo zaprzeczał, że to ma jakikolwiek związek z koligacjami rodzinnymi.
Wojenna historia Stanisława Tomaszewskiego jest gotowym scenariuszem na film sensacyjny. W 1943 r. Stanisław, artysta plastyk, to żołnierz Związku Walki Zbrojnej. Współpracownik Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej oraz pism konspiracyjnych. Jest jednym z pierwszych aresztowanych pracowników Biura. Trafia na Pawiak, chce uciec. Towarzysze broni chcą go ratować. Otrzymuje kulturę bakterii tyfusu. Ma sam zarazić się chorobą, aby spowodować przeniesienie do szpitala na oddział zakaźny. Niemcy bardzo boją się tyfusu. Potem Stanisław zgodnie z planem ma symulować atak ślepej kiszki i po pozorowanej nieudanej operacji wyjść na zewnątrz w przebraniu sanitariusza. Na stole ma zostać nieboszczyk podłożony przez organizatorów.
Jerzy Janicki napisał na podstawie tej historii scenariusz do filmu fabularnego „Umarłem, by żyć”. Wyreżyserował go Stanisław Jędryka w 1984 r. Po wojnie wuj z Saskiej Kępy został wykładowcą na ASP w Warszawie. Zakochał się szaleńczo w starszej siostrze Jasiewiczównie i natychmiast ożenił. Przeżyli razem 53 lata. Tomaszewski zmarł w 2000 r.
W 1960 r. to wuj Stanisław z Saskiej Kępy trafia w gazetach na ogłoszenie o naborze do filmu młodzieżowego. Wytwórnia potrzebowała nastoletnich bliźniaków. Wuj zawiadomił Jadwigę. Dla Braci udział w tym filmie będzie przełomowy, a psychologiczne skutki tego epizodu okażą się daleko poważniejsze niż podwórkowa sława Jacka i Placka.
Miłość szybko rozwinięta
Na razie jest 1947 r. Rajmund Kaczyński ma 25 lat, kończy wydział mechaniczny Politechniki Łódzkiej. Przyjęto go właśnie do Państwowych Zakładów Optycznych w Warszawie, a potem, jako kierownika robót, do Społecznego Przedsiębiorstwa Budowlanego. Koledzy Rajmunda są przekonani, że jego żoną zostanie Jadwiga Błońska, sympatia z czasów konspiracji. Ale podczas balu karnawałowego na Politechnice Warszawskiej Rajmund poznaje inną Jadwigę. Panna Jasiewicz ma 20 lat, studiuje polonistykę na Uniwersytecie. Jest bardzo ładna, ma ambicje naukowe i chłopca, z którym wiąże plany. Dziś Jadwiga Kaczyńska przyznaje, że znajomość z Rajmundem rozwinęła się nadzwyczaj szybko. – W 1948 r. wzięliśmy ślub. Rok później na świat przyszli chłopcy. Poród był ciężki. Nie przeraziłam się jakoś, że to od razu dwójka. Od razu bardzo te dzieci pokochałam. To przecież część mnie samej. Zawsze starałam się być blisko moich dzieci.
Matkami chrzestnymi bliźniaków zostały przyjaciółki Jadwigi – także bliźniaczki. Opowiada o nich inna przyjaciółka Jadwigi od czasów polonistycznych Barbara Winkiel: – Trzymałyśmy się wtedy z Zofią i Ludmiłą Woźnickimi. Były starsze od nas o 3 lata. W czasie wojny przeszły przez getto warszawskie – ich matka była Żydówką. Cudem przeżyły. Były już wtedy bardzo zdolnymi pisarkami. Ciągnęła się za nimi trauma getta. Obie popadły w psychozy, obie popełniły samobójstwo. Ludka w 1983 r., a Zosia trzy lata później. Ich śmierć bardzo zaciążyła na moim i Jadwigi życiu.
Jadwiga podkreśla, że jakiekolwiek oskarżenia jej synów o antysemityzm są w tym kontekście wykluczone.
Jedność w podwójności
Kiedy na świat przychodzą bliźniacy, Rajmund Kaczyński umawia się z właścicielami zrujnowanego domu przy ul. Lisa-Kuli: odbuduje im kamienicę w zamian za wynajem piętra. Najpierw na 80 m kw. zamieszkają z sublokatorami. Potem Rajmund uzyska na politechnice przydział na dodatkową powierzchnię mieszkalną. Wykupią to mieszkanie w 1981 r. Jarosław z mamą Jadwigą i ojcem Rajmundem będzie w nim mieszkał aż do końca lat 90. Później przeniosą się do bliźniaka przy ulicy Mickiewicza, ciągle na starym Żoliborzu.
Rajmund pracuje przez cały czas na kilku etatach. Najpierw wykłada na tzw. Sorbonie przy Politechnice Warszawskiej. Doucza świeżych kierowników i dyrektorów z partyjnego awansu, którym brakuje wykształcenia. Na pełen etat na Wydział Inżynierii Sanitarnej PW przechodzi w 1958 r. Równocześnie dorabia w biurach projektowych. Bardziej niż naukowcem jest jednak człowiekiem czynu. Niezmiernie w zrujnowanej stolicy cenionym. Bierze udział prestiżowych warszawskich projektach. Żeby zaprojektować potrzebne instalacje w budowanej w Warszawie Ambasadzie USA, jedzie na szkolenia do Anglii i Holandii. W 1965 r. – także na kontrakt do Libii. Na takie zlecenia mogą w PRL liczyć tylko bardzo pewni ludzie. To był czas, wspominają dziś Bracia, gdy ich status materialny znacznie przewyższał przeciętną podwórkową.
Gdy Rajmund pracuje, wychowaniem dzieci zajmuje się Jadwiga. Lech Kaczyński: „Zawsze byłem trochę bliżej z mamą. Ojciec całe dnie spędzał w pracy, miał mniejszy wpływ na moje życie. Później jako młodzieniec miałem pewne trudności w kontaktach z ojcem – jego wyróżniał bardzo stanowczy charakter. No i jego opiekuńczość! Ciężkie awantury o to, że chodzę bez czapki. Wtedy dostawałem szału, choć byłem dużo spokojniejszy niż dziś”. I jeszcze: „Bardzo o nas dbano – na żoliborskiej ulicy byliśmy wyśmiewani, że codziennie jesteśmy inaczej ubrani”.
W 1961 r. koledzy zyskali nowy powód, by uznać, że Leszek i Jarek są inni niż oni. Zagrali wówczas w filmie „O dwóch takich, co ukradli księżyc”, który stał się kinowym przebojem (Lech Kaczyński będzie się długo bał, że ten film to szczyt jego dorobku życiowego, że już więcej w życiu nie zdziała). Jadwiga, wtedy polonistka w jednym z warszawskich liceów, zrezygnowała z pracy na pół roku i towarzyszyła dzieciom na planie. Włodzimierz Grocholski, kierownik produkcji filmu (dziś na Florydzie), wspomina, że ekipa robiła wiele, by role Jacka i Placka nie zaciążyły na życiu Braci: – Mieliśmy już doświadczenia z dziećmi grającymi w filmach – sława sprawiała, że po prostu głupiały, odbijało im. Wkładaliśmy ogromny wysiłek, żeby z Braćmi nie stało się to samo. Chcieliśmy im uświadomić, że poza filmem mają wciąż normalne obowiązki – naukę, utrzymywanie porządku wokół siebie.
Ekipa nie ma jednak wpływu na to, jak po zakończeniu filmowej przygody przyjmą Bliźniaków ich rówieśnicy. A dla nich Jarek i Leszek stali się Jackiem i Plackiem. Gwiazdami, za którymi się na podwórku nie przepada, bo zazdrości im się sławy. Wiele lat później, gdy Bracia sięgną po dwa najpoważniejsze stanowiska w kraju, a psychologowie będą rozpaczliwie szukać klucza do tego bądź co bądź fenomenu, rola epizodu filmowego i jego skutków będzie rozważana bardzo szeroko. Psychologowie będą się zastanawiać: czy już wówczas zrodziło się u nich poczucie wyobcowania i przekonanie, że wszyscy są przeciwko nim? Jacek Merkel, przyjaciel Lecha z jego czasów gdańskich, współpracownik obu Braci z Kancelarii prezydenta Wałęsy, jest zdania, że fakt bliźniactwa w zrozumieniu obecnych sylwetek Braci jest nie do przecenienia. – Twierdzenie, że porozumiewają się bez słów, jest płytkie i banalne. Gdy Lecha boli ząb, trzeba borować Jarka. Gdy Jarek ma kłopoty w rządzie – Lech przerywa istotną wizytę zagraniczną.
W każdym razie w 1962 r., kiedy Bracia mieli kłopoty na podwórku, zawsze się wspierali. „Nigdy nie czuliśmy się samotni” – przyznają. Co do filmu: czterdzieści lat później Lech uznał, że to udział w nim sprawił, iż zajął się polityką.
Mama wpływa podprogowo
„Mama wpływała na nasze decyzje, ale tak, że sądziliśmy, że inicjatywa należy do nas” – mówi Lech Kaczyński. Tak było np. z przekonaniem, że trzeba robić karierę naukową, pisać doktorat (samej Jadwidze nie udało się go zrobić). „Nam to wszczepiono, ale ja to uważałem za własny pomysł. Z wieloma innymi wyborami życiowymi też tak było”. Sprawa właściwej edukacji zawsze była dla Braci nadrzędna.
Lech Kaczyński podkreśla, że ich dom nie był surowy. „To był przede wszystkim dom starannego wychowania. W którym głośno się czyta ważne lektury, rozmawia z dziećmi o świecie”. Obaj zaczęli naukę w XLI Liceum im. Lelewela. Wówczas mieściło się ono na Żoliborzu. Wychowawczynią była Anna Radziwiłł. Do Lelewela chodził przez chwilę Lejb Fogelman, obecnie znany prawnik i czołowa postać Warszawy towarzyskiej: – Siedziałem w ławce z jednym z nich. Po latach Leszek mi powiedział, że to był on, więc pewnie tak było. Fogelman ze znajomości z nimi zapamiętał głównie rozmowy: – We wczesnej młodości chełpiłem się przynależnością do żydowskiego klubu młodzieży. Tam było w modzie „intelektualizować się”. I ja byłem taki snob intelektualny. Jarek i Leszek trochę mnie drażnili – bo mieli pojęcie o sprawach, o których ja nie miałem pojęcia. Moi rodzice nie byli wykształceni. Ja dużo czytałem, ale nie miał mnie kto formować. A oni byli z rodziny polskointeligenckiej. I mieli poglądy – polskie, patriotyczne. O patriotyzmie synów opowiadała żartem Jadwiga: „Oni nawet byli trochę zabawni. Codziennie po pacierzu śpiewali: »Jeszcze Polska nie zginęła«”.
Marek Maldis, dziennikarz telewizyjny, to kolejny wspominany przez Braci kolega szkolny (przyjaciel dyżurny – żartuje Maldis): – Bracia często bili się w szkole. Dziś w wywiadach opowiadają, że szło o interpretację różnych wydarzeń historycznych. A to były zwykłe szkolne bójki. Chodziliśmy rok na treningi dżudo. Bardzo się do tych treningów przykładali. Bracia mylili się nauczycielom. Wykorzystywali to i odpowiadali za siebie nawzajem na lekcjach. Nauczyciele byli bezradni. Po roku się zbuntowali. – Zażądali, żeby Jarka i Leszka rozdzielić. Ja zostałem w klasie chyba z Leszkiem. Ale i tak traktowaliśmy ich jak jedność – wspomina Maldis.
W X klasie Leszkowi groziła dwója z polskiego. Zdał, ale przeniesiono go do innej szkoły. Lech sugeruje, że wyrzucono go, bo jego rodzice nie dawali łapówek. Marka Maldisa też wyrzucono: – Nigdy nie słyszałem o łapówkach w Lelewelu. Wyrzucono mnie, bo byłem łobuziakiem. Jeśli chodzi o Leszka, to była sprawa ambicjonalna między dwiema polonistkami – naszą nauczycielką a mamą Braci. Ona często przygotowywała do matury dzieci znajomych. A tu syn – dwója z polskiego.
Drogi Maldisa i Braci rozejdą się po Lelewelu. Bracia skończą studia prawnicze (na roku z prof. Markiem Safjanem, byłym prezesem Trybunału Konstytucyjnego), będą świadkami wydarzeń marcowych na UW, zaangażują się w działalność KOR. Ich drogi przetną się znów w Gdańsku w 1981 r. Maldis jako dziennikarz pojedzie tam na strajk. Zobaczy Lecha, który przemawia do pielęgniarek. Będzie zdumiony jego umiejętnością panowania nad tłumem. Jego polityczną energią.
Silna słabością
Cofnijmy się do roku 1953 r. Jadwiga Kaczyńska i Barbara Winklowa trafiają do Instytutu Badań Literackich PAN, do pracowni dokumentalistycznej prowadzonej przez prof. Jadwigę Czachowską. O ile instytut został powołany, by tchnąć w literaturę polską marksistowskiego ducha, o tyle pracownia dokumentacji pozostaje w instytucie najmniej ideologiczną wyspą. Jadwiga pracuje tam przez trzy lata. Potem odchodzi, żeby uczyć w szkole. Barbara: – Bardzo lubiła tą pracę – prowadziła kółka literackie, teatralne. Problemy ze strunami głosowymi zmusiły ją jednak do powrotu do IBL. Kiedy wróciła, jej rówieśnicy z pracowni porobili doktoraty. Jadwiga miała stopień dokumentalisty, który musieli mieć wszyscy tam zatrudnieni. – Myślę, że miała zadrę z tego powodu.
Jeszcze w czasach PRL Jadwiga opracowała ponadtrzystustronicową monografię bibliograficzną Leona Kruczkowskiego, autora „Niemców”, „Kordiana i Chama”. – Kruczkowski był nawet niezłym pisarzem. Niestety, również potwornym stalinowcem. Przypuszczam, że władze instytutu podjęły decyzję o opracowaniu jego monografii w okresie, kiedy IBL znalazł się na cenzurowanym. Być może ktoś wpadł na pomysł, że taka monografia mogłaby załagodzić sprawę. Nie mam pojęcia, dlaczego jej opracowanie powierzono pani Kaczyńskiej – mówi prof. Michał Głowiński, historyk literatury, wieloletni pracownik IBL. Według anegdoty, jeden z braci Kaczyńskich opowiedział kiedyś swojemu koledze, że jego matka opracowuje monografię Kruczkowskiego. „Tego Kruczkowskiego?” – zapytał z uśmiechem kolega. Kaczyński był na niego obrażony przez wiele lat.
Zatrudnieni w IBL naukowcy swoje prace badawcze prowadzili głównie w bibliotekach. Do instytutu przychodzili raczej w celach towarzyskich. Po południu całe towarzystwo przenosiło się do kawiarni przy Krakowskim Przedmieściu. Zaczynali od Dziekanki, kończyli u Fukiera. W życiu towarzyskim instytutu ojciec Braci nie uczestniczył. – Oni z Jadwigą bardzo się różnili, mieli zupełnie inne charaktery – mówi Barbara. – Widywałam go głównie na imieninach Jadwigi, nie znajdował z nami wspólnego języka, siedział z boku, zajęty rozmową z mężem jednej z koleżanek, który też był inżynierem.
Julia Pitera, obecnie posłanka PO, do zespołu instytutu dołączyła na początku lat 80. Pamięta niekończące się rozmowy, spotkania domowe, konkursy na kryzysowe dania kulinarne. I Jadwigę, która darzyła ludzi niezasłużonym zaufaniem. – Kiedyś przyszła do instytutu bez dokumentów i bez portfela. Na ulicy dała się namówić na pogawędkę z Cygankami. Jest bardzo drobna i krucha, sprawiała wrażenie osoby, która bez pomocy nie da sobie rady. Trzeba przyznać, że zawsze dostawała ją od Jarka. Leszek wtedy był gdańskim doktorantem.
Koniec lat 70. to początek przyjaźni Pitery i Jarosława Kaczyńskiego: – Lubiłam jego poczucie humoru i erudycję. Ufałam mu i poszłam z nim do Kancelarii prezydenta Wałęsy. W wywiadzie „Czas na zmiany” z 1995 r. Jarosław będzie chwalił Julię za profesjonalizm w przygotowywaniu raportów na podstawie tzw. białego wywiadu. Będzie jeszcze namawiał Julię, by kandydowała do parlamentu z list PiS w 2001 r. Julia odmówi, ale ich przyjaźń skończy się na dobre dopiero w 2002 r.
Kuźnia kadr
Jan Józef Lipski to kolejny ważny kolega Jadwigi – polonista, który pracował dla IBL. Działacz PPS, opozycjonista, założyciel KOR. Krytyk literatury, publicysta. Przychodził do pracowni, żeby palić papierosy. – Jego żona, która przez jakiś czas także pracowała w IBL, nie pozwalała mu palić. Ukrywał więc papierosy w moim biurku – wspomina Barbara Winkiel. To m.in. z powodu Lipskiego instytut był jedną z bardziej inwigilowanych przez SB instytucją. Jarosław znał więc Jana Józefa poprzez swoją matkę. Ale ukrywał przed nią początkowo, że działa już razem z nim w KOR. Jadwiga: – Później Janek wytłumaczył mu, że może się zdarzyć, iż nie wróci na noc do domu i ktoś w rodzinie powinien wiedzieć, co się z nim dzieje. Rajmund, który zawsze bardzo się o nich bał, nie wchodził w rachubę. Jarosław trafia więc w środek tego samego środowiska żoliborskiego, z którym trudno było mu się identyfikować w licealnych czasach. Lipski jest centralną postacią działalności opozycyjnej. Jarosław nie jest działaczem centralnym, ale obrotowym. Potrafi rozmawiać i z Adamem Michnikiem, i z Antonim Macierewiczem. Ci dwaj liderzy KOR, przyjaciele z czasów Marca 68, już od lat nie mogą się porozumieć.
Ale im więcej czasu upływać będzie od powstania KOR, a zwłaszcza od sierpnia 1988 r., kiedy zacznie rosnąć znaczenie Jarosława, Bracia coraz bardziej dystansować się będą od Jana Józefa. Był działaczem lewicowym, patronem lewicy laickiej, Kuronia i Michnika, z którymi w 1989 r. ostatecznie rozejdą się drogi Braci. Gdy 10 lat później Jarosław zacznie zagospodarowywać prawą polityczną stronę, będzie ich uważał za szkodników porównywalnych z komunistycznymi dygnitarzami.
W latach 90., już po śmierci Lipskiego, Jadwiga Kaczyńska opracuje bibliografię wszystkich jego publikacji. Maria Lipska: – Jadwiga bardzo lubiła mojego męża. Można powiedzieć, że była jego fanką. Wiedziała, że nie ma chętnych do zrobienia tej bibliografii, więc mimo złego stanu zdrowia sama wzięła się za tę pracę.
Kilka lat później po Warszawie krążyć będzie jeszcze jedna anegdota. Otóż jeśli komuś marzy się wysoka urzędnicza posada, powinien najpierw postarać się o pracę w IBL i wkręcić się w krąg osób związanych z pracownią dokumentacji. Bracia pełniąc funkcje państwowe, często rekrutowali najbliższych współpracowników właśnie z tego kręgu. W czasach, gdy obaj pracowali w Kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy, ściągnęli do niej Julię Piterę. Później – gdy Lech był szefem Najwyższej Izby Kontroli – przyjął do pracy Bożenę Opiołę, psychologa, córkę Barbary Winklowej. Pani Barbara przyznaje: – To Jadwiga powiedziała Leszkowi, że Bożena od dłuższego czasu nie może znaleźć pracy. Ostatnio została dyrektorem Biura Inicjatyw Społecznych Kancelarii Prezydenta. Jej syn 30-letni Marek Opioła jest posłem PiS. Gdy bracia Kaczyńscy potrzebowali kogoś, kto podciągnąłby ich w angielskim, matka podpowiedziała im młodszą koleżankę z pracowni dokumentacji – Joannę Zawadzką. Dziś Zawadzka pracuje w Kancelarii Prezydenta.
Uśmiechnięty człowiek z lokami
Jarosław czasem zaprzecza, że związany jest z bratem węzłem nierozerwalnym. Tłumaczy na przykład w „Alfabecie...”, że nie zawsze jeździł z Lechem na wakacje. Ale kiedy komentuje: „Leszek pojechał beze mnie na wakacje już w latach 70.”, wyczuwa się u Jarosława słynne, autoironiczne, ledwo w życiu publicznym widoczne poczucie humoru. Na początku lat 70. Bracia mieli już przecież ponad 20 lat! W 1971 r. Lech, świeży magister, wyprowadza się do Gdańska. Tam powstaje właśnie uniwersytet, który ściąga młodych naukowców. Lech chce się doktoryzować w dziedzinie prawa pracy. W 1978 r. broni doktoratu. Jest on zatytułowany: "Zakres swobody stron w zakresie kształtowania treści stosunku pracy" i zawiera kilka cytatów z nauk Włodzimierza Iljicza Lenina. Na przykład: "Możliwość dążenia administracji zakładu pracy do realizacji postawionych zadań kosztem naruszenia uprawnień pracowników została dostrzeżona już przez Lenina. Odegrała ona pewną rolę w kształtowaniu leninowskiej koncepcji związków zawodowych" (s. 40). Po latach cytaty te będą krążyć po Sejmie, wywołując powszechną wesołość, bo z braku jakichkolwiek związków z komunizmem Bracia uczynili swoją niedościgłą cnotę. Na Uniwersytecie Gdańskim Lech pracuje do 1997 r. z przerwą na szefowanie NIK (1992–95). Plotkuje się o jego konfliktach z przełożonymi. W 1998 r. zostaje profesorem Uniwersytetu Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Do dziś jest oficjalnie jego pracownikiem.
Krzysztof i Mirka Żukowscy, bliscy przyjaciele Lecha, poznają go w 1971 r. Ze zmierzwioną czupryną, nieśmiałego. Trafiają na jeden wydział: Lech zajmie się prawem pracy, Krzysztof prawem administracyjnym, Mirka prawem międzynarodowym. (– Wbrew jego zachowawczym ocenom koleżanki sympatycznie go przyjęły). Mirka przyjaźni się z Marią Mackiewicz. Maria, dla bliskich – Marylka, jest nawet świadkiem na ślubie Żukowskich. Kiedy okaże się, że Lech i Maria są ze sobą, małżeństwa Kaczyńskich i Żukowskich będą spędzać razem nawet święta.
Krzysztof Żukowski to działacz Stronnictwa Demokratycznego. Te różnice nie przeszkadzają Lechowi w wielkiej zażyłości. – Dyskutowaliśmy godzinami i mam wrażenie, że Leszek mógł w dyskusjach ze mną konfrontować swoje poglądy. Ja zresztą też. Na zdjęciach w rodzinnym albumie Żukowskich można zobaczyć przyszłego prezydenta roześmianego, w rozrywkowych pozach, duszę towarzystwa. Kiedy Lech żyje egzystencją częściowo podziemną, Żukowscy stanowią dla rodziny oparcie w codziennych pracach. Gdy jest w ciąży, wożą Marię do szpitala, bo Leszek wykonuje związkowe zadania. Gdy Leszek zostanie internowany, jeżdżą z nią do Strzebielinka.
Bo do działalności podziemnej Lech, w tajemnicy przed bratem, dołącza już latem 1976 r. Zaczyna zbierać pieniądze dla represjonowanych robotników z Radomia i Ursusa. Rok później przyłącza się do KOR. Podobnie jak Jarosław, rozpoczyna współpracę z Biurem Interwencyjnym Komitetu Obrony Społecznej. Z Warszawy przywozi korowski „Biuletyn Informacyjny” i „Robotnika”. W sierpniu 1980 r. zostaje doradcą Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, jest autorem części porozumienia gdańskiego dotyczącej prawa pracy. Jesienią 1981 r. wchodzi w skład Komisji Programowej „S” i przewodniczy zespołowi do spraw stosunków z PZPR. W grudniu zostaje internowany i osadzony w Strzelinku. Jacek Merkel jest nim wtedy zachwycony: – Leszek daje osadzonym wykłady z prawa pracy. Mówi świetnie, z kapelusza. Ma w głowie porażającą bazę danych, dysponuje absolutną pamięcią, podobnie jak jego matka. Z „internatu” Jacek Merkel zapamiętał jeszcze: – Lech ciągle powtarzał, że lepszy i mądrzejszy jest jego brat Jarek.
W grudniu 1981 r. Jarosław nie zostaje internowany. Kiedy w 2006 r. rozda dziennikarzom kopię swojej ubeckiej teczki, będzie można w niej przeczytać, jak wezwany w 1982 r. na UB obrusza się niezmiernie, gdy przesłuchujący zaznacza, że to jego brat znajduje się wyżej w opozycyjnej hierarchii. Na początku lat 80. Jarosław pracuje w białostockiej filii UW. ”Uczy tam ludzi naszego resortu – notuje ubek w notatce. – Jest o nich, jako o uczniach, bardzo dobrego zdania”.
Maryla przejmuje rolę Jadwigi
Gdy Lech mieszkał samotnie w Warszawie w czasie pełnienia funkcji szefa NIK, o butach, które zakładał nie do pary, krążyły legendy. Merkel, człowiek z Torunia, kiedyś publicznie opowiadał o granicy cywilizacyjnej, jaka dzieli Pomorze i dawną Kongresówkę: na Pomorzu nie do pomyślenia jest niepełna klawiatura w uzębieniu, brak garnituru czy czystych butów. Jednak o Lechu Merkel mówi: urocze niechlujstwo. Jest zdania, że Lech niechybnie poległby na froncie najzwyklejszych czynności higienicznych czy organizacyjnych, gdyby nie Maryla. Latami woziła go na uniwersytet, bo nie lubił prowadzić, organizowała mu stroje, do których też nie miał głowy.
Maria Mackiewicz do Trójmiasta przyjechała na studia. Liceum kończyła w rodzinnym mieście – Rabce. Podczas wakacji zakochała się w Sopocie. Po studiach trafia do pracowni badań koniunkturalnych Instytutu Morskiego w Gdańsku – bada perspektywy rozwoju rynków frachtowych na Dalekim Wschodzie. Mieszka w wynajętym pokoju w przedwojennej willi. Gdy Mirka Żukowska pyta ją, czy nie wie o jakimś wolnym lokum dla bardzo sympatycznego kolegi z wydziału, Maria podpowie, że właściciele willi, w której mieszka, chcą wynająć jeszcze jeden pokój. Wkrótce potem Maria i Lech zostają parą. Według Barbary Winklowej, matka Lecha – Jadwiga nie od razu zaakceptowała wybór dokonany przez syna. Początkowo przeszkadzało jej, że 27-latek związał się ze starszą o 6 lat kobietą. Być może dlatego, gdy wiele lat później Lech zostanie prezydentem, Maria nie przyzna się do swego wieku – na oficjalnej stronie internetowej Lecha Kaczyńskiego ukaże się informacja, że Maria jest o rok młodsza od męża.
Biorą ślub, dwa lata później rodzi im się córka – Marta – oczko w głowie taty. W licznych wywiadach Maria przyznaje, że jej mąż zawsze z cierpliwością znosił wybryki Marty z czasów licealnych – choćby glany, agrafki przypinane do ubrań i kolczyki w uszach. Akceptował jej decyzje, choć czasami, tak jak wówczas, gdy w wieku 21 lat zdecydowała się wyjść za mąż, obawiał się, co z nich wyniknie. Według przyjaciół rodziny, uspokoił się, gdy Marta skończyła prawo. Po studiach zrobiła aplikację adwokacką w kancelarii, której współudziałowcem jest bliski znajomy ojca – Adam Jedliński (razem tworzyli w Polsce system Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych, Lech był przewodniczącym rady fundacji, która zakładała SKOK, a Jedliński do dziś jest szefem rady nadzorczej Krajowej SKOK, czapy nad wszystkimi Kasami). Marta została pracownikiem tej kancelarii. Jej mąż Piotr Smuniewski pracował przez chwilę w Krajowej SKOK.
Manewrowy
Jarosław polityczny, jakiego znamy, twardy strateg, i Lech – perfekcyjny wykonawca zadań zleconych, rodzą się w 1988 r., w czasie strajków. Strajk majowy przygotował grunt pod znacznie ważniejszy strajk sierpniowy. Wtedy pada pomysł Okrągłego Stołu. Wojciech Giełżyński, znany reporter, rok później redaktor w „Tygodniku Solidarność”, zapamięta Jarosława – charyzmatycznego już przywódcę, z wianuszkiem słuchaczy dokoła. Jarosław mówi o potrzebie całkowitej niepodległości, o nadziei na zwycięstwo nad komuną. Młodzi z NZS, młodopolacy, zarażeni opozycją studenci Lecha Kaczyńskiego, zakochują się wtedy w Jarosławie. Ci, którzy kręcili do tej pory korbą powielacza, spotykają człowieka z Warszawy, który tłumaczy im zależności polityczne, strategie wygranych wojen. Młodzi ze stoczni są radykalni, nie chcą rozmów z Kiszczakiem, ale Jarosław przekonuje ich do Okrągłego Stołu. Ostateczna bitwa z komuną ma być manewrowa, a Stół jedynie etapem.
Po strajkach sierpniowych i Jarosław, i Lech należą już do ścisłych doradców Lecha Wałęsy. Lech prowadzi rozmowy w Magdalence, rok później zostanie wiceprzewodniczącym Solidarności. Obaj Bracia uczestniczą w okrągłostołowych obradach. Pięć lat później Jarosław mówi dziennikarce Teresie Torańskiej, że już w 1980 r. wiedział, iż w istocie Solidarność jest sztucznym, nieprzystającym do demokracji tworem. Żartuje: „Gdybym nawet nie był namiestnikiem Moskwy, a musiałbym rządzić w Polsce, to bym się z Solidarnością rozprawił”. I z Lechem Wałęsą też.
W 1994 r. Jarosław dziwi się, że nie przyszło to do głowy jego kolegom, zwłaszcza tym z lewicy solidarnościowej. Zastanawia się, czy są zakłamani, mają nieczyste intencje, czy po prostu nie mają zielonego pojęcia o polityce.
Problem zwany Wałęsa
Już w 1989 r. Jarosław dociera do najbliższego kręgu przyjaciół Wodza. Lech Wałęsa nie wie jeszcze, że jest problemem dla Braci i że oni już szukają właściwego rozwiązania tego problemu. W opinii członków OKP oraz opinii publicznej Bracia uważani są za ścisłe zaplecze Wałęsy. (Z którym zaraz wejdą w morderczy konflikt. Nikt nie rozumie wielkiego manewru Braci. Mało kto zauważa, że stali się oni już wielkimi taktykami, którzy politykę rozumieją jako grę, a wiedzę teoretyczną o jej arkanach właśnie wprowadzają w życie według własnych założeń).
Wyznaczony przez Lecha Wałęsę nowy premier Tadeusz Mazowiecki nie ma dla Braci znaczących stanowisk. Chociaż wyznaczony przez Wałęsę, chce niezależności. Proponuje Jarosławowi stanowisko w wydziale cenzury, która będzie niedługo likwidowana. – To było dla Jarka upokarzające – uważa Józef Orzeł. – Siedział u nas na kanapie i zastanawiał się co dalej. To ja mu mówię, jedź do Wałęsy. Naczelny „Tygodnika Solidarność” odchodzi, bo zostaje premierem. Niech Wałęsa odda tobie tygodnik – opowiada Wojciech Giełżyński, który zaprzyjaźnił się z Jarosławem w stoczni. – Tak się stało.
Jesienią 1989 r. Lech Wałęsa tłumaczy swój wybór politycznie: „Można mi powiedzieć, że prasa powinna być niezależna. Jest jeszcze za wcześnie, tak nie może być”. Jarosław uważa, że wolność mediów można uzyskać tylko przez ich upartyjnienie.
Kiedy zespół „Tygodnika Solidarność” odmówi współpracy z Jarosławem Kaczyńskim, Wałęsa powie zespołowi: „Możecie go odwołać, ale odwołajcie także mnie”. Od tej nominacji zaczęła się wojna na górze. A także walka między ludźmi na nowo skompletowanego „Tygodnika” a szefami rosnącej w siłę „Gazety Wyborczej”. Józef Orzeł pamięta, że kiedy jesienią przeszedł do „Tygodnika”, przestali z nim rozmawiać wszyscy znajomi z dawnego KOR.
„Zostaliśmy przez »Gazetę« obcharkani” – mówił wtedy Jarosław, który w „Tygodniku” realizował po prostu plan rozmontowania jedności w środowiskach postsolidarnościowych. „To był mit. Bardzo piękny, ale jednak mit” – powiadał o Solidarności. Józef Orzeł twierdzi, że w czasie wojny „Tygodnika” z siłami „gazetowymi’, Jarosław stracił ostateczną wiarę w możliwości pokojowej komunikacji z politycznymi konkurentami z obozu Solidarności. – Przestał być taki naiwny – uważa Jadwiga Kaczyńska.
W 1990 r. zostaje zrealizowany pierwszy plan Jarosława: Lech Wałęsa wygrywa wybory prezydenckie. Jest szansa, że jego nieudolność odczaruje go w oczach Polaków. Jarosław zostaje szefem Kancelarii Prezydenta.
Plan rozmontowania środowiska solidarnościowego też ma się dobrze. W pokoju zebrań „Tygodnika” powstaje pierwsza partia Jarosława: Porozumienie Centrum, która zagospodarować ma część nie pogodzonego z „grubą kreską” elektoratu, wyeliminować Unię Wolności, odsunąć skręcającego w lewo Wałęsę i wszystkich ubeków z podniesionymi wciąż głowami. Ponieważ Jarosław potrzebuje większego niż partyjne zaplecza – namawia brata, by kandydował na zwolnione przez Wałęsę stanowisko szefa Solidarności, hołubionego w świecie związku. Brat przegrywa z Marianem
Krzaklewskim, ale droga do wielkiej polityki jest już dla Braci otwarta. Do Porozumienia Centrum przystępuje jeszcze Julia Pitera. Kiedy PC ponosi ostateczną klęskę, odchodzi od Jarosława: – Myślę, że traktuje on politykę jak plastelinę. Całymi dniami siedzi w politycznej kuchni. Uważa, że ludzi i fronty można dowolnie lepić. Dowolnie naciągać rzeczywistość, by uzyskać swój szlachetny cel. Z czego to wynika? Z izolacji. Z przeteoretyzowania, z braku prawdziwych przyjaźni, z zasklepienia w swojej politycznej pasji. Z braku potrzeby konfrontowania swoich idei z kimkolwiek, oprócz brata, którego myślenie jest identyczne. Myśląca samodzielnie – nie byłam Braciom potrzebna.
Z Żoliborza do premierowskiej willi
Józef Orzeł pamięta, jak na początku lat 90. wracał z Jarosławem pociągiem z Gdańska do Warszawy. Politykowali przez całą drogę nie zważając na sąsiadów. W przedziale siedziała bardzo piękna pani, która już w Warszawie miała kłopot ze zdjęciem walizki. Wtedy, niby zajęty rozmową, Jarosław poderwał się, zdjął damie walizkę i uśmiechnął porozumiewawczo. „Czy wiesz, kto to był?” – zapytał Jarosław? Orzeł nie wiedział. „No jak to” – obruszył się Jarosław – to Miss Polonia, przecież”. – Zaskoczyła mnie ta znajomość tematu, bo wtedy prawie nie wychodziliśmy z redakcji „Tygodnika”. Jarek zauważał urodę pań, jednak pasjonowało go wyłącznie robienie polityki. Uczciwie stawiał tę sprawę, nie miał czasu na życie osobiste. Niedawno Jarosław Kaczyński przeniósł się z mamą i kotem na ul. Parkową – do premierowskiej willi. Jadwidze Kaczyńskiej żal było opuszczać Żoliborz, zaprzyjaźnione sprzedawczynie ze spożywczego, drogerii i znajomego listonosza. Jarek wstaje o świcie, wraca późno w nocy. Kiedyś czekała na niego z kolacją. Teraz dzwoni tylko, żeby powiedzieć: „dobranoc”. A Leszek? – Co ja go tam widzę? Trzy razy w tygodniu? Przemierzając w poszukiwaniu okularów kilkusetmetrową elegancką willę pani Jadwiga wspomina swoje przytulne mieszkanie. Ale dzięki przeprowadzce, tłumaczy sobie, Jarek będzie mógł te 40 minut dłużej pospać. Bardzo mu się to przyda. Bo chociaż się nie skarży, ona widzi przecież wyraźnie, że jest już bardzo zmęczony. Tak zmęczony, że nawet trudno powiedzieć, czy jest szczęśliwy, że wreszcie może urządzić Polskę po swojemu. Stara się, ale nikt go nie rozumie.