Notowania obozu rządzącego po pewnych wzrostach wczesną wiosną znowu weszły w etap stagnacji – średnia w czerwcu była gorsza niż w maju. Politycy PiS śmieją się z Platformy, że w sondażowym „rankingu live” nie jest już główną partią opozycyjną, ale w tym samym rankingu PiS nie ma już władzy. Zresztą ostatnio klub rządzącej prawicy nawet formalnie stracił parlamentarną większość i będzie musiał posłów zwyczajowo dokupować lub straszyć.
Jarosław Kaczyński na niedawnym wyjazdowym posiedzeniu swojego klubu wyraził rozczarowanie, że nowe propozycje rządu nie odniosły spodziewanego skutku, wobec tego trzeba je zawieźć w teren, do każdego powiatu. Ustawy związane z Polskim Ładem, planowane wcześniej na jesień, mają się pojawić jeszcze w lipcu. Widać niepewność i irytację. Nawet prawicowi publicyści (np. Jan Pospieszalski czy Rafał Ziemkiewicz) piszą, że władza wpadła w dryf, straciła ideowy kierunek albo też pozostaje na poziomie diagnoz z 2015 r., a rzeczywistość się zmieniła. PiS wszedł w etap ścibolenia, łatania i kombinowania, a sondaże poniżej 40 proc. nie zachęcają Kaczyńskiego do przedterminowych wyborów.
Zapewne o tych problemach będzie mowa na rozpoczynającym się 3 lipca kongresie PiS, gdzie Kaczyński zostanie ponownie prezesem, Morawieckiego ma zrobić wiceprezesem oraz wezwie partię do maksymalnej mobilizacji. Zjazd wieńczący 20 lat istnienia ugrupowania ma dać nowy impuls, zresetować partię, przetrzepać „tłuste koty” – działaczy, którzy zajęli się interesami i wzajemnym wygryzaniem, zamiast służyć „biało-czerwonej drużynie”. Jednak tym razem może być znacznie trudniej. Jest prawdopodobne, że kłopoty partii rządzącej to nie tylko efekt chwilowo gorszych pomysłów propagandowych, mniejszego zaangażowania działaczy czy problemów z koalicjantami, bo z tym PiS zawsze sobie radził.