Afera mailowa ma potencjał wywrócenia polskiej polityki do góry nogami, ale miejsce, z którego bierze swój początek, wygląda niepozornie. Tym razem nie trzeba było knajpy, kelnerów i sieci podsłuchów, aby zacząć destabilizować rząd. Wystarczyło prywatne konto mailowe jednego z jego najważniejszych urzędników.
Ściągnięte wiadomości publikowane są w serwisie Telegram – rosyjskim, szyfrowanym komunikatorze. Użytkownik udostępniający materiały nazwał się „Poufna rozmowa”. Zamiast twarzy na jego zdjęciu profilowym widzimy dwa psy w kołnierzach pooperacyjnych, z czego jeden jest bardzo duży, a drugi niewielki (tej samej rasy). Kołnierze łączą się, trochę jakby psy rozmawiały o czymś ze sobą. Opis kanału mówi nam tylko, że znajdziemy tu „sekrety polskiej polityki i nie tylko”.
Nazwa „Poufna rozmowa” też nic nie mówi i raczej nie powie. Telegram to jeden z najpopularniejszych na świecie szyfrowanych komunikatorów internetowych. Założył go Paweł Durow, rosyjski przedsiębiorca, nazywany tamtejszym Markiem Zuckerbergiem. Kariera Durowa zaczęła się, gdy w 2006 r. stworzył portal VKontakte, odpowiednik Facebooka. Starszy o osiem lat Telegram zdobył renomę jako jeden z najpopularniejszych kanałów do prywatnych rozmów na świecie. Głównie dlatego, że jego twórcy rzadko i niechętnie podejmują jakąkolwiek współpracę ze służbami bezpieczeństwa. Dość powiedzieć, że do września 2020 r. Telegram w Rosji był nielegalny. Terroryści z ISIS właśnie ten komunikator uznali za najbezpieczniejszy i mimo klęski tzw. Państwa Islamskiego wciąż można znaleźć tam ich materiały.
Atak Rosji czy kancelarii premiera
Od 4 czerwca „Poufna rozmowa” publikuje materiały przejęte ze skrzynki szefa kancelarii premiera Michała Dworczyka. Do każdego pliku dodaje krótki – góra jednozdaniowy – opis i emotikony przedstawiające płomienie oraz kciuki podniesione w górę. I choć teoretycznie proweniencja Telegramu wskazuje na rosyjski trop, to prawda jest taka, że włamać się na prywatną skrzynkę polskiego operatora i udostępnić dokumenty mogłoby wielu studentów informatyki.
Obecnie funkcjonują dwie hipotezy na temat tego, kto rozsiewa materiały. Pierwsza – rządowa – utrzymuje, że to rosyjski atak. Druga, opublikowana na łamach „Gazety Wyborczej”, skłania się ku temu, że to osoba z otoczenia Dworczyka weszła na jego konto w ramach prywatnej zemsty. Niczego nie możemy teraz wykluczać. Co więcej, poszlaki wskazują, że prawda leży gdzieś pośrodku.
Z jednej strony twórca „Poufnej rozmowy” lubi czasem wrzucić memy, naśmiewając się z nieudolności rządzących, a poczucie humoru i jej forma wskazywałyby, że jest bardzo dobrze obeznany z polską kulturą internetową. Z drugiej strony na Telegramie już od lutego funkcjonował jeszcze jeden kanał, który udostępniał rządowe dokumenty, tyle że opisany w całości po rosyjsku. Możliwe, że szkód narobił były pracownik KPRM, który biegle włada rosyjskim i próbuje zmylić trop, ale może to być też Polak współpracujący z obcymi służbami. Twierdzenie, że z całą pewnością którakolwiek z tych wersji jest prawdziwa, byłoby w tym momencie naiwne.
Michał Dworczyk: kariera człowieka premiera
Afera mailowa. Przecieki z wojska
Przede wszystkim mamy do czynienia z pokazem siły. Wyciek trwa od dwóch tygodni, a publikowane materiały są najpewniej celowo udostępniane dokument po dokumencie, żeby każdy chętny zdołał się z nimi zapoznać, bez przytłaczania dziesiątkami tysięcy stron skanów. Ktokolwiek za tym stoi, ma poczucie nietykalności. Jak na razie w udostępnionych materiałach zabrakło wielkiego „breaking newsa”. Albo więc haker czeka na lepszy moment, albo do niczego takiego nie udało mu się dotrzeć.
Najbardziej poruszająca była chyba korespondencja o użyciu wojska przeciwko czarnym marszom. To, że taki wariant był rozważany, wiedzieliśmy już de facto jesienią zeszłego roku, gdy żandarmeria wojskowa pojawiła się na ulicach Warszawy podczas największego „marszu na Żoliborz”. Z korespondencji można wnioskować, że rząd brał pod uwagę coś więcej niż asystę mundurowych. W mailu wysłanym do najważniejszych osób w kancelarii premiera minister Dworczyk pisał, że jest stanowczo przeciw użyciu wojska, bo to „rodzi bardzo złe skojarzenia”, a w pandemii wizerunek Wojsk Obrony Terytorialnej w zasadzie udało się „odczarować”. Pytanie więc, od kogo wyszedł pomysł wyprowadzenia armii na ulice?
Szokująca jest także liczba dokumentów związanych z uzbrojeniem polskiej armii i jej planami na przyszłość. Mowa choćby o obszernej notatce sporządzonej przez płk. Krzysztofa Gaja, jednego z twórców WOT. Gaj szczegółowo opisał testy polskiej broni elektromagnetycznej zbudowanej na Wojskowej Akademii Technicznej. Udostępniony został też film, na którym widać, jak broń strąca drony. To wideo „Poufna rozmowa” opatruje komentarzem: „swoje testujemy, a kupujemy cudze”. W innym mailu Gaj zarzucał wymienionym z nazwiska kolegom lobbing na rzecz zakupu zagranicznej broni.
Czytaj też: Co Rosjanie mają na Jarosława Kaczyńskiego?
Afera mailowa. Koronawirus i pomoc dla Orlenu
W korespondencji pojawia się też wątek białoruski. Chętni mogli zobaczyć projekt nowelizacji ustawy o repatriantach i rozszerzenia jej o osoby z Białorusi. Powodem nie są jednak represje polityczne, a polska zapaść demograficzna. Rządzący kombinują, że ściągając kilkaset tysięcy Polaków zza wschodniej granicy, uda się ją jakkolwiek – przynajmniej na jakiś czas – zasypać.
Duża część maili dotyczy epidemii koronawirusa. W zasadzie zostaliśmy wpuszczeni do pomieszczenia, w którym miały miejsce dyskusje na temat wprowadzanych obostrzeń. W oczy rzuca się przede wszystkim ostry mail Jarosława Gowina. Wicepremier zarzuca rządowi, że restrykcje są nieprzewidywalne, co negatywnie wpływa na opinię publiczną. Wścieka się także, że mimo rekomendacji całego sztabu kryzysowego sklepy wielkopowierzchniowe zostały zamknięte, i nie wie, kto podjął taką decyzję. Morawiecki odpisuje jedynie, że dokończą tę rozmowę „one-to-one”, tak jakby nie chciał besztać podwładnego w obecności innych.
W oczy rzuca się także wsparcie, jakiego rząd udziela Orlenowi. Gdy w południowej części kraju na stacjach zabrakło oleju napędowego, udostępniła mu go naprędce Agencja Rezerw Materiałowych. Dworczyk pisze, że to ważne, bo mogą pojawić się głosy, że „Orlen kupuje gazety, a nie umie zadbać o rafinerie”.
Przy okazji dowiedzieliśmy się, że minister nie prowadzi swoich kont na Facebooku i Twitterze, a co więcej, nie czyta tego, co udostępnia jego profil. „Mam żelazną zasadę: nie czytam swojego TT i FB. Po prostu mniej wkurzenia i stresu :) Chłopaki co do zasady są nieźli, ale jak każdy czasem mają słabszy dzień” – czytamy.
Czytaj też: Szpiegowskie metody KGB i FSB
Afera mailowa. Cisza o Jarosławie Kaczyńskim
Profil „Poufna rozmowa” ma już 5 tys. obserwujących. W ciągu doby ta liczba zwiększyła się o kolejne 300 kont. Udostępnione dokumenty mają znak wodny, tak by media, chcąc wrzucić skany, nie mogły pominąć, od kogo tak naprawdę wyszły.
To wielka bezczelność, ujawniająca stan polskich służb specjalnych. Niektórzy twierdzą, że pomysł z używaniem prywatnych skrzynek i pominięciem oficjalnej, szyfrowanej korespondencji wziął się z obawy przed „czytającym wszystko” Mariuszem Kamińskim i będącym w konflikcie z premierem Zbigniewem Ziobrą. Potwierdza się więc stare sejmowe porzekadło, że najgorszy wróg to nie ten z innej partii, ale kolega z listy wyborczej.
Dotychczasowa reakcja obozu rządowego na kryzys była komiczna. Politycy PiS prześcigali się w głupich wymówkach. Minister Waldemar Buda mówił, że używanie prywatnej korespondencji „utrudnia identyfikację skrzynki przez obce służby”, a szef MEiN Przemysław Czarnek dodał, że „ma mnóstwo skrzynek mailowych i nie wie, która jest prywatna”. W kontekście tych – bardzo nieprofesjonalnych – wypowiedzi więcej sensu nabiera powrót do rządu Janusza Cieszyńskiego, który zajmuje się teraz cyfryzacją. Czy były wiceminister zdrowia ma posprzątać ten bałagan?
Co ciekawe, w udostępnionej korespondencji w ogóle nie występuje wicepremier i prezes PiS Jarosław Kaczyński. Jak na razie nie jest on ani uczestnikiem, ani nawet przedmiotem dyskusji. Rozmowy na temat kryzysu wywołanego przez nowelizację prawa aborcyjnego czy kolejne fale koronawirusa odbywają się bez jego udziału. O czym to świadczy? Albo, tak jak przed laty, Kaczyńskiego interesują wyłącznie wybrane aspekty sprawowania władzy, albo jego wykluczenie cyfrowe jest aż tak wielkie, że np. nie potrafi używać skrzynki mailowej. Gdyby chodziło o to drugie, to jego pachnące naftaliną zapóźnienie mogłoby mieć pewne plusy.
Czytaj też: Wojny cybernetyczne Rosji