Wielkim sukcesem intelektualnym POLITYKI, a dokładnie red. Mariusza Janickiego i prof. Wiesława Władyki, było wprowadzenie do obrotu nader płodnego i potrzebnego pojęcia symetryzmu. Dziwne, że wcześniej nikt nie wpadł na tak oczywisty pomysł. Nie posiadam się z zazdrości. Oni przynajmniej mają pewność, że coś po nich zostanie. A cóż ja mam powiedzieć? Przecież mnie też się należy! Za tyle lat służby prawdzie i demokracji. Po pięciu latach debat symetrystów z antysymetrystami, wypełniających szpalty grubszych i chudszych pism, pomyślałem, żeby może odnieść się do sprawy filozoficznie. Jako że jednak natura rzeczy jest mierna i marna, to i filozofia będzie to nietęga. Za co najuprzejmiej przepraszam.
Z pewnością pokusa symetryzmu jest pokusą grzeszną. Trzymanie równego dystansu do wszystkich polityków podpowiada komentatorom próżność ubrana w kostium szlachetnej bezstronności i racjonalnego obiektywizmu. Coś tu jakby z pozytywizmu (naukowości), a i chrześcijańskie miłosierdzie maczało w tym palce. Zresztą wszelkie inspiracje są dobre, jeśli tylko służą sprawie. Sprawie „Ja”. Właściwie jeszcze tylko trzeba by przewiązać oczy opaską i będzie Temida, nie dziennikarz. Problem w tym, że Temida ma wagę, której szalki są ruchome, a śmiertelnie poważny i stężały w swym narcyzmie symetrysta ma wagę zablokowaną i z góry wiadomo, jaki będzie jego werdykt: racje stron rozkładają się po równo, choć prawdziwe dobro i słuszność i tak pozostają jedynie w sercu ludu i jego największego Przyjaciela – publicysty. Tymczasem politycy muszą się zadowolić wzgardliwym równouprawnieniem. W nocy polityki wszystkie koty są czarne.
Niewzruszoność i obojętność dogmatyka znamionują perwersyjną agresję. Bierne i przywalające przyglądanie się złu świata oraz śmiertelnej walce nieszczęsnych bestii na politycznej arenie daje szczególny rodzaj sadystycznej rozkoszy, którą przeżywa się tym silniej, im bardziej się ją tłumi i ukrywa.