Demograficzne efekty pandemii oraz konsekwencje zaostrzenia prawa antyaborcyjnego są znacznie bardziej trwałe, niż jeszcze do niedawna się wydawało. Ubiegły rok był rokiem ujemnego przyrostu naturalnego (czyli różnicy między liczbą żywych urodzeń a liczbą zgonów), który wyniósł: -122 tys. Patrząc na najnowsze dane Głównego Urzędu Statystycznego, widać, że tempo ubywania mieszkańców Polski tylko przyspiesza. W pierwszych trzech miesiącach 2021 r. urodziło się 83 tys. dzieci – o blisko 6 tys. mniej niż rok wcześniej w analogicznym czasie. Zmarło 139 tys. osób – o 21 tys. więcej niż w pierwszym kwartale 2020 r., chwilę przed rozpoczęciem pandemii. Oznacza to, że w ostatnich 12 miesiącach (od kwietnia 2020 r. do marca 2021 r.) przyrost naturalny osiągnął rekordowo niski poziom: -158 tys. (przy 350 tys. urodzeń i 508 tys. zgonów). Od początku prowadzenia w Polsce statystyk dotyczących dzietności nie było jeszcze tak źle.
Powoli do stanu sprzed pandemii wraca za to liczba zawartych małżeństw, które w Polsce istotnie determinują urodzenia (przy czym ponad połowa dzieci rodzi się w czasie pierwszych trzech lat trwania małżeństwa). W pierwszym kwartale 2021 r. zawarto ich 13 tys., czyli o tysiąc mniej niż rok temu. Za to liczba rozwodów i orzeczonych separacji nie maleje – w pierwszych miesiącach tego roku było ich łącznie ponad 16 tys. W bieżącym roku rozwodzimy się więc częściej, niż ślubujemy uczciwość małżeńską. Przynajmniej na razie.
Jeśli gdzieś w Polsce nieznacznie zwiększyła się liczba ludności – a stało się to w dwóch województwach: pomorskim i mazowieckim – to jest to konsekwencja wysokiego i dodatniego salda migracji, czyli różnicy między napływem a odpływem ludności, a nie dodatniego przyrostu naturalnego.