Komunikat o przyspieszeniu cyklicznej wizyty biskupów polskich w Watykanie zelektryzował nie tylko media. Niemal natychmiast pojawiły się głosy, że hierarchowie wrócą na tarczy i efektem wizyty będzie powtórka z Chile, gdzie do dymisji podał się cały episkopat. Ksiądz Andrzej Kobyliński, filozof i etyk z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego dymisji nie przewiduje, ale ostrzega, że tym razem miło nie będzie.
Bo w czasie pontyfikatu Jana Pawła II i Benedykta XVI, polscy biskupi byli jak prymusi w szkole i co pięć lat do Watykanu przywozili dobre wiadomości: w Polsce wierni chodzą na msze, milionami uczestniczą w pielgrzymkach papieskich, seminaria są pełne kleryków, a młodzież uczęszcza na religię. To zaś dawało poczucie moralnej wyższości wobec upadłego Zachodu. Dzisiaj żaden inny kraj nie ma takiej liczby ukaranych biskupów w tak krótkim czasie. W dramatycznym tempie pustoszeją seminaria, w niektórych diecezjach zaczyna brakować księży, a młodzi odchodzą od Kościoła.
– Raporty, które biskupi zawiozą, i pytania, które postawią im w Rzymie, będą więc zupełnie inne niż te, jakie słyszeli przez ostatnie kilkadziesiąt lat. I to jest prawdziwa rewolucja – tłumaczy ks. Andrzej Kobyliński.
Kosmici, czyli złote, a skromne
Biskup w diecezji podlega jedynie papieżowi. Skupia w swoich rękach władzę ustawodawczą, wykonawczą, sądowniczą i sakralną. Przyszli księża w momencie święceń kapłańskich składają mu hołd na kolanach, ślubując posłuszeństwo. Od jego decyzji nie ma odwołania. Książęta Kościoła, żyjący w pałacach, otoczeni służbą, nie muszą się stykać z życiowymi problemami. Ich wystawne życie finansowane jest z danin płaconych przez parafie. Wśród księży krąży powiedzenie, że podczas wizytacji biskupa koperta z pieniędzmi powinna stać.