Jaki tytuł mógłby nosić film biograficzny o Jarosławie Kaczyńskim? „Człowiek sfrustrowany”? „Człowiek skwaszony”? A może „Człowiek z azbestu”? Film taki zapewne kiedyś powstanie i będzie w nim wiele o „Telegrafach”, „Srebrnych”, o ruskich agentach, łapówkach dla księdza i innych przyjemnych rzeczach, o których czytamy w dziennikarskich elaboratach poświęconych naszemu ukochanemu przywódcy. Jednakże gdy film mają zrobić nie jacyś tam niesubordynowani dziennikarze, lecz rządowa telewizja, tytuł musi być stosowny do majestatu prezesa wszystkich prezesów, prezesa telewizji nie wyłączając.
Może „Człowiek wysokich lotów”? Albo „Ojciec Narodu”? Prześmiewcy zbyt łatwo mogliby te słuszne skądinąd epitety wywrócić na nice i wyszydzić. Stanęło więc na „Człowieku zbuntowanym”. Bardzo dobry tytuł, choć jakoś mi się kołacze po głowie, że taki sam nosi pewna książka o markizie de Sade. Ale może mi się tylko przywidziało?
Jacek Kurski się nie cieszył
Prezes Kurski już witał się z gąską. Film był tuż-tuż, a tu taka katastrofa! Żeby wyrazić się górnie, tak jak sprawa na to zasługuje: jakaś niezdara poprosiła o wypowiedź na temat buntowniczej działalności naszego przywódcy mało znanego opozycjonistę Bogdana Borusewicza (podobno coś tam pomagał przy strajku w Stoczni Gdańskiej), a ten nie dość, że palnął, iż Jarosława Kaczyńskiego w żadnej opozycji nie widział, to jeszcze dowiedziawszy się o kręconej słusznej i potrzebnej hagiografii zbawcy narodu (wkrótce emerytowanego, miejmy nadzieję), jął trąbić o tym na prawo i lewo, wzbudzając wielką wesołość w internetach, które jak dotąd działalność polityczną Jarosława Kaczyńskiego z czasów PRL kojarzą głównie ze spaniem do południa 13 grudnia 1981 r.