Widza przepełnia frustracja: po co mam tego słuchać? Po co się ich zaprasza do studia lub przed kamerę? Przecież to przekaz dnia wygenerowany na Nowogrodzkiej lub w specjalnych komórkach resortowych.
Czytaj też: Banaś kontra Kaczyński. Wojna osobista
Przychodzą odbębniać swoje
Delegowani do mediów ludzie władzy są tragarzami dezinformacji. Przychodzą odbębnić swoje, a nie rozmawiać. Na niewygodne pytania albo nie odpowiadają, albo zmieniają temat. A gdy robi się niebezpiecznie, wykonują najbardziej tandetny unik, że pierwsze słyszą, „nie mają wiedzy”. Albo replikują, że przecież „na opozycji” to czy tamto. Niczym niezmącone samozadowolenie Morawieckiego i Ziobry, pogardliwe uśmieszki Wosia, Schreibera, Sellina, Kalety, Ozdoby, poczucie himalajskiej wyższości Glińskiego, drwina, jeśli nie pogarda, okazywana przez tuzów takich jak marszałek Terlecki czy eurodeputowani Legutko lub Krasnodębski okazywana nieswoim mediom.
Zapraszanie tragarzy dezinformacji zniechęca niektórych do oglądania telewizji informacyjnych. Nie mają czasu lub ochoty zastanawiać się nad meandrami linii ich redakcji na danym etapie politycznym. To źle i dla mediów, i dla opinii publicznej. Bo właśnie teraz, w czasach globalnego niepokoju, rzetelna informacja i niepozorowana rozmowa są szczególnie potrzebne.
Sondaż „Polityki”: Co ma robić opozycja
Potrzebni dziennikarze i politycy
Na dowód można przytoczyć fakty. Gdy dzieje się dramat, oglądalność gwałtownie rośnie.