Kraj

„Możemy zginąć”. O liście w sprawie ORP Orzeł i o odpowiedzi MON

ORP Orzeł w czasie święta Marynarki Wojennej w czerwcu 2019 r. ORP Orzeł w czasie święta Marynarki Wojennej w czerwcu 2019 r. Michał Ryniak / Agencja Gazeta
Przedstawiający się jako marynarze z jedynego polskiego okrętu podwodnego napisali list, w którym chcą wycofania jednostki ze służby. Jak twierdzą, jej stan jest tak zły, że w każdej chwili może zatonąć – razem z nimi. Co na to MON?

List trafił do skrzynek mailowych kilku trójmiejskich redakcji, opublikowała go gdańska „Gazeta Wyborcza”. Nadawcami mają być marynarze – członkowie załóg okrętów podwodnych służący w dywizjonie na Oksywiu. Liczba mnoga nie bardzo odpowiada stanowi faktycznemu, w składzie dywizjonu został bowiem jeden okręt. Dwa inne są w trakcie złomowania – bandery na nich formalnie nie opuszczono, ale do żadnego użytku zdatne nie są. List to zresztą potwierdza, bo zaczyna się tak: „My, marynarze i zarazem załoga ostatniego polskiego okrętu podwodnego ORP Orzeł, zwracamy się do Państwa z prośbą o opublikowanie tego apelu”.

Niektórzy nie są przekonani, że marynarze w służbie czynnej zdecydowaliby się na taki list. Ale argumentów za jego autentycznością jest sporo (choć można też doszukiwać się luk i nieścisłości). Jak oceniło w wydanym w czwartek oświadczeniu Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych, „forma napisania listu wskazuje, że stworzył go ktoś niepowiązany z Marynarką Wojenną”. Wojsko uważa, że użyte w nim sformułowania nie są fachowe. Ale przecież skierowany do szerokiej publiczności apel mógł zostać celowo pozbawiony żargonu, by lepiej trafić do laików. W każdym razie jego zawartość zasługuje na przeanalizowanie – wraz z oficjalną reakcją MON i ogólną sytuacją polskiej floty podwodnej.

Czytaj też: Stare okręty i morze. Polska pod wodą staje się bezbronna

Dramatyczne ostrzeżenie

„Okręt podwodny ORP Orzeł znajduje się w opłakanym stanie technicznym i każdy rejs, licząc tak naprawdę od dzisiaj, może zakończyć się jego zatonięciem, a co za tym idzie – naszą śmiercią” – czytamy w apelu i jest to najbardziej dramatyczne ostrzeżenie padające w całym tekście. To zresztą dość niespotykane w historii sił zbrojnych RP, by żołnierze alarmowali w publicznym wystąpieniu, że użytkowany przez nich sprzęt zagraża ich bezpieczeństwu. Indywidualne i zbiorowe narzekania na broń czy wyposażenie zdarzały się w przeszłości, np. na misjach w Afganistanie czy Iraku, ale chodziło w nich głównie o niedostateczny poziom ochrony, nieprzystosowane do warunków pojazdy, za słabe uzbrojenie. Ogólny stan techniczny sprzętu raczej nie wywoływał protestów, żołnierze uznawali go za element codzienności, ciężar służby.

Tym razem jednak, jeśli przyjąć, że list napisała załoga Orła, wpisane w służbę trudności i ryzyko przekroczyły akceptowalny poziom. Tymczasem dowództwo generalne zwraca uwagę, że „członkowie załogi oraz przełożeni są świadomi ryzyka, jakie niesie chodzenie w morze na okręcie podwodnym”, i podkreśla, że „okręt zawsze zanurzał się w zabezpieczeniu okrętów ratowniczych będących w pełnej gotowości do podjęcia działań w jak najkrótszym czasie na wypadek jakiegokolwiek zdarzenia zagrażającego bezpieczeństwu”. Dowódcy armii zapewniają też, co w sumie jest oczywistością, że w trakcie szkoleń i ćwiczeń to bezpieczeństwo podległych im żołnierzy jest priorytetem: „Wszystkie okręty marynarki wojennej kierowane do wykonywania zadań na morzu bezwzględnie muszą posiadać sprawne mechanizmy główne oraz systemy zapewniające bezpieczeństwo załogi”.

Czytaj też: NATO kontra Rosja. Kto kogo wymanewruje?

Groźny incydent? Wojsko dementuje

Oświadczenie Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych nie odnosi się do najpoważniejszego podniesionego w tekście zarzutu, jakoby w trakcie niedawnych ćwiczeń nastąpić miał groźny incydent. Czytamy, że „w czasie ostatnich majowych manewrów wystąpiły problemy ze zbiornikami balastowymi, a co za tym idzie – również z wynurzeniem. Tym razem wszystko zakończyło się dobrze i dzięki poświęceniu załogi udało nam się powrócić na powierzchnię. Niemniej jednak następnym razem możemy już nie mieć tyle szczęścia”.

Rzecznik dowództwa generalnego wskazuje, że żołnierze zwykle nie piszą o „manewrach”. Na stronach 3. Flotylli Okrętów jest informacja o majowym wyjściu w morze ORP Orzeł wraz z innymi jednostkami (głównie w celu przejścia ćwiczeń strzeleckich). Komunikat z Oksywia podaje, że „okręty doskonaliły również umiejętności manewrowania w szykach, procedury łączności, walkę przeciwawaryjną oraz elementy ratownictwa morskiego”. Słowem nie wspomina, by jakakolwiek sytuacja awaryjna zaistniała. Wyraźnie zaprzeczył dopiero, po skierowanym do niego pytaniu, rzecznik 3. Flotylli Okrętów kmdr ppor Radosław Pioch: „Przywołany w liście incydent dotyczący rzekomych problemów z wynurzeniem jednostki nie miał miejsca”. Dodaje, że nawet w tej chwili ORP Orzeł jest na morzu, a załoga zalicza zadanie dopuszczające jednostkę do samodzielnego operowania na nim. Nie wydaje się, by dowódcy szli w morze po awarii bez gruntownego sprawdzenia systemów i instalacji. Trzeba też wspomnieć, że wojsko często chwali się w sieci zdjęciami (zresztą świetnymi) z ćwiczeń z udziałem naszego jedynego okrętu podwodnego – zapewne również po to, by odpierać opinie o rozpadzie polskiej floty podwodnej. Ale najlepsze nawet fotografie nie przesłonią rzeczywistości.

„Problemy występują z zespołem napędowym, z sonarem, z zespołem nawigacyjnym. Nie udało się doprowadzić do pełnej sprawności systemów uzbrojenia. Nie działają poprawnie systemy komunikacyjne. To, że ORP Orzeł w ogóle jeszcze pływa, możemy nazwać cudem” – relacjonują dalej autorzy listu, co zresztą nie jest niczym nowym dla osób śledzących losy naszej floty podwodnej. To nie tajemnica, że od kilku lat ORP Orzeł jest niemal ciągle w remontach i naprawach, w morze wychodzi rzadko, w przerwach między kolejnymi, z reguły nieudanymi, podejściami do działań naprawczych. Radziecka konstrukcja wydaje się oporna na te zabiegi, w Polsce brakuje kompetentnych wykonawców, import usług ze Wschodu nie wchodzi w grę. Wyspecjalizowane firmy próbują szukać pomocy np. na Ukrainie, ale na razie z niewielkimi efektami. Tym akurat faktom nie zaprzecza dowództwo generalne, choć przedstawia je w nieco innym świetle.

„ORP Orzeł trzy lata temu nie miał możliwości zanurzania i wykonywania zadań, w chwili obecnej okręt zanurza się i załoga systematycznie odbudowuje zdolności do wykonywania zadań zgodnie z przeznaczeniem” – twierdzi armia. Tak więc sukcesem dla zwierzchników marynarki jest doprowadzenie do sytuacji, gdy niezdatny do działań okręt podwodny może wreszcie część z nich wykonywać. Dowództwo przyznaje, że mimo prób i zakończenia części prac (wylicza naprawę kompleksu hydroakustycznego, peryskopów, głównych wentylatorów okrętowych, systemu hydrauliki, pomp dla urządzeń pomocniczych) marynarka wojenna dopiero „zmierza do odtworzenia pełnej zdolności okrętu”. W trakcie jest naprawa wyrzutni torpedowych, okręt czeka na ogólny przegląd połączony z wydokowaniem (czyli podniesieniem okrętu z wody i umieszczeniem w doku). Gdyby te wszystkie prace zakończyły się sukcesem, to może ORP Orzeł będzie zdatny do służby w połowie 2022 r., o czym jednak dowództwo nie pisze. Jest za to przekonane, że dwa nowe okręty podwodne będą „pozyskane” w ramach planu modernizacji do 2034 r. Nikogo z obecnych załóg już w służbie nie będzie, poprawy w mundurze nie doczekają, choć jeszcze niedawno miała być w zasięgu ręki.

Czytaj też: Occasus napada na Polskę. Co robi NATO?

Dokument niewygodny dla MON

„Szumnie zapowiadany program Orka, który miał nam zapewnić nowoczesne okręty podwodne albo przynajmniej używane, ale sprawne jednostki, został odłożony w czasie” – konstatują oczywisty fakt niepodpisani pod listem otwartym marynarze.

To musi być bardzo niewygodny fragment dla kierownictwa resortu obrony Mariusza Błaszczaka. To przecież on postawił sobie za cel sprowadzenie do Polski okrętów podwodnych nowszych od wycofywanych ze służby 50-letnich kobbenów. Szukał ich z zaangażowaniem po całym świecie, znalazł nawet tuż za bałtycką miedzą – w Szwecji. Jednak kilka miesięcy po komunikacie, że odkupienie używanych jednostek to w zasadzie kwestia czasu, negocjacje się załamały. W lutym minister musiał uznać porażkę i postawił na nowy priorytet, któremu na wiele tygodni poświęcił całe propagandowe zaangażowanie (a w tym jest dobry) – budowę fregat Miecznik. Okręty nawodne to potrzebna inwestycja, ale nie mogą zastąpić podwodnych. Tymczasem od kilku miesięcy panuje cisza, jeśli chodzi o rozmowy ze Szwedami – nigdy formalnie nieprzerwane – czy jakikolwiek inny pomysł na utrzymanie zdolności do działań podwodnych. Jeden nie w pełni sprawny okręt to nie dywizjon. Dlatego w anonimowym liście pada poważny zarzut, że wyjścia ORP Orzeł i cały pododdział utrzymywane są wyłącznie po to, by nieskazitelny wizerunek ministra nie doznał uszczerbku: „Byłaby to gigantyczna porażka wizerunkowa nie tylko Marynarki Wojennej, ale też całych Polskich Sił Zbrojnych, a przede wszystkim obecnej koalicji rządzącej”.

Rzeczywiście trudno sobie wyobrazić, by minister, podkreślający często, że to „poprzednicy likwidowali” jednostki wojskowe, mógł sobie pozwolić na skasowanie dywizjonu czy wstrzymanie eksploatacji Orła. Czy będzie w stanie doprowadzić do jego pełnej używalności? Dla podpisanych pod apelem Błaszczak na razie nie jest pozytywnym bohaterem tej historii, podobnie jak premier Mateusz Morawiecki czy dowódca macierzystej flotylli kadm. Mirosław Jurkowlaniec. Za to za wzór postawy dbającego o sprzęt i załogi oficera stawiany jest zwolniony przez ministra – właśnie za krytyczne opinie o modernizacji floty podwodnej – kadm. Mirosław Mordel. I to też musi boleć MON.

W liście sporo jest akcentów politycznych, co służy krytykom do podważania jego autentyczności. Taką opinię wyraził m.in. wiceszef centrum operacyjnego MON Mateusz Kurzejewski, na co dzień bliski współpracownik ministra Błaszczaka. Tak jak część niezależnych komentatorów resortowy dyrektor od komunikacji i wielu innych zadań zdaje się uważać, że oskarżenia wobec szefa MON, premiera czy dowódcy flotylli, której podlega ORP Orzeł, oraz liczne zarzuty błędnych decyzji modernizacyjnych świadczą o tym, że pismo jest podsuniętym przez kogoś gotowcem. Resort obrony w ostatnich latach przyzwyczaił nas, że polemikę traktuje jako atak, a dyskusji – nawet z faktami – raczej nie podejmuje. Woli opowiadać własną historię, ewentualnie dzielić się korzystnymi opiniami.

Ale adresowanie do polityków protestu nie powinno dziwić, skoro to oni ostatecznie podejmują decyzje o zakupie sprzętu lub nie dotrzymują złożonych marynarzom obietnic. Dotyczy to zresztą wielu kolejnych ekip rządzących. Dlatego chętnie komentujący list politycy obecnej opozycji słusznie zderzają się z komentarzami, że sami zawalili sprawę marynarki wojennej. Nagłośniony dokument przypomina o sprawach, o których MON od dawna wolał zapomnieć.

Czytaj też: Amerykanie inwestują w bomby i nowe pociski

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama